Osłuchaliśmy się z tym hasłem i pewnie nie bardzo nadają się
na tytuł refleksji, który ma zaciekawić, przykuć do tekstu. W tym
sformułowaniu chciałbym zawrzeć prawdę, że skoro Jezus żyje, to żyje
jego Kościół. Na drogach ucieczki do, jak nam się wydaje, spokojnego
Emaus, które zamyślamy urządzić według własnej myśli, warto się nad
tymi słowami zatrzymać. Skąd i dlaczego uciekamy? Przytłoczeni niedobrymi
informacjami medialnymi, zda się wątpimy, czy możliwa jest wiara,
życie religijne. Wspominamy czasy minione i z nostalgią, ale i znaczną
dozą apatii stwierdzamy, że to czas, którego nie da się wrócić.
Jest to niewątpliwie czas inny. Ale czy gorszy?
Przytaczany często w tym miejscu kard. van Thuan. Podczas
jednej z rekolekcyjnych konferencji przytoczył dane, które niejako
potwierdzają kryzys Kościoła: "Kościół znajduje się obecnie w sytuacji
´mniejszości´. Zwraca uwagę problem drastycznego spadku ilości powołań
kapłańskich i zakonnych, zmniejszenie praktyk religijnych, sprowadzenie
religii do wymiaru czysto prywatnego i wynikających stąd trudności
we wpływaniu na obyczaje i na instytucje; problem przekazywania wiary
nowym pokoleniom. Pewien biskup zwierzył mi się, że wcześniej miał
145 seminarzystów, ale w zeszłym roku (1999 r.) do seminarium wstąpił
tylko jeden młodzieniec. Inny powiedział mi: ´Jestem biskupem od
siedmiu lat. Wyświęciłem 7 kapłanów, a pochowałem 147´".
To fakty, a te są niedyskutowalne. Pokazują, że świat
w jego biblijnym rozumieniu, wykorzystując coraz bogatsze środki
stara się niweczyć owoce Zmartwychwstania. Jest niemożliwym zwycięstwo
złego nad Bogiem. Jednak nie może to nas uspokajać. Bóg zamierzył
złożyć bogactwo ofiary swojego Syna w ludzkie ręce. Owo nastanie
Królestwa Bożego na ziemi uwarunkowane jest od gorliwości i apostolskiej
determinacji tych, którzy doświadczyli obecności Zmartwychwstałego,
uwierzyli mu i zdeklarowali wolę głoszenia tej prawdy światu.
Warto wczytać się w wyliczone przez Kardynała symptomy
kryzysu i odnieść je do siebie. To dobra okazja do rachunku sumienia
- czytelne słowa, które każą się zamyślić nad sobą, nad moim apostolskim
zapałem.
Póki co nie cierpimy w Polsce na brak powołań. Jest inną
sprawą czy jesteśmy Bogu za nie wdzięczni, co wyraża się w modlitwie
za kapłanów i modlitwie o nowe powołania i ludzi realizujących cnoty
ewangeliczne.
Przedświąteczne wydarzenia i nadany im medialny rozgłos
udzieliły się każdemu. Także i mnie. Nieobcy mi był pesymizm, włączałem
się w dyskusyjne jeremiady nad marnością czasów. Ten kiepski nastrój
prysnął w Wielki Czwartek. Najpierw wielkie grupy ministrantów i
młodzieży w katedrze. To jeszcze jakoś zrozumiałe. Wieczorem zostałem
zaproszony do parafii św. Alberta na świętowanie tej szczególnej
Eucharystii. Podczas Komunii Świętej przyszła taka refleksja - jest
nas trzech, a Komunia trwa już kwadrans. Ciepłe myśli wysłałem do
tych kościołów i kapłanów, którzy ten wieczór celebrowali sami. Potem
przyszła kolejna myśl - przecież tych ludzi musiał ktoś wyspowiadać.
A jej miejsce zajęła inna - przecież oni musieli chcieć skorzystać
z sakramentu pojednania. W tym chceniu wyrażało się pragnienie Pokarmu
na Święta. Jeszcze raz wróciły słowa Ojca Świętego z listu do kapłanów,
w których tak ciepło i po ojcowsku obejmował zarówno spowiedników,
jak i penitentów, także i tych, na których się w ten czwartek rano
nieco irytowałem, spowiadając w katedrze. Jakby znudzeni, rozmawiający.
Teraz mi było wstyd mojej irytacji. Przecież przyszli. Może trochę
jak Zacheusz, z tradycji, nakazu rodzicielskiego, ale przyszli. Teraz
gdzieś tam snując się krok po kroku w kolejce po Ciało Pańskie, może
jeszcze o tym nie wiedząc zostają ogarnięci spojrzeniem Jezusa. Może
powoli, ale zdecydowanie docierają do nich Jezusowe słowa: "Zejdź,
chcę być u Ciebie".
Powielkanocne spotkania z kapłanami potwierdzają, że
tegoroczne uroczystości Wielkiego Tygodnia zgromadziły zdecydowanie
większą liczbę wiernych niż to miało miejsce w latach poprzednich.
Warto ten obraz zapamiętać i zamyślić się, co zrobić,
żeby nie był to spektakularny akt, ale przetworzyć go na siłę dynamizującą
życie religijne.
Minęły już Święta. Zaciera się malowany nieudolnie powyżej
obraz. Nie wolno go zamazać.
Urocza jest ewangelijna opowieść o uczniach z Emaus.
Wróćmy do niej. Zawiedzeni, stłamszeni tragedią Golgoty uczniowie
uciekają przed sobą, wspomnieniami, ale i przed znajomymi, którzy
teraz wyśmieją zmarnowane trzy lata chodzenia za Jezusem.
I nagle pojawia się ten "intruz". Wyjaśnia, nawet obraża
mówiąc "o głupi". Jest im wszystko jedno. Z przyzwoitości, może nie
chcąc zostać samymi zapraszają go do stołu. I teraz Go poznają.
Czy nie znajdujemy przy tym stole siebie. A zwłaszcza
w tej drodze. Smutni, zrzędzący.
Każdy ma takie dni, chwile. Dobra Nowina wskazuje pomoc
- Pismo Święte. Wrócić do lektury Biblii. Choćby ten jeden dzień
w tygodniu. Nie tylko tym uciekinierom pałało wówczas serce. Stanie
się to także naszym udziałem.
I drugi trop - Eucharystia. Kiedy dostrzegamy smutek,
rozdrażnienie, nie pogrążajmy się w nich. To znak od Boga. Wyczerpują
się twoje ludzkie siły, nastroje. Zasiądź ze Mną przy stole, zda
się mówić Chrystus, a wszystko się za chwilę odmieni.
Tak silni wewnętrznie podążymy śladem owych dwóch uczniów.
Przypomnijmy: "W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy"
. I co się okazało - spotkali uczniów, którzy już też widzieli Jezusa
Zmartwychwstałego.
Wróćmy do Jerozolimy naszych przeżyć paschalnych. Tam
spotkamy podobnych nam, tych, którzy spotkali Jezusa. Silni wspólnotą
umocnionych słowem i Ciałem Pańskim zaniesiemy radość zmartwychwstania
do wszystkich smutnych i zniechęconych. Powiemy im - Kościół nie
umarł, bo żyje w nim Chrystus, a On Zmartwychwstał. Widzieliśmy Go.
Widzimy to zmartwychwstanie w naszych sercach. Nie lękajmy się, żeśmy
nieprzygotowani do ewangelizowania, nieudolni w słowie. On jest siłą.
On jest Słowem.
We wspomnianej książce Świadkowie nadziei kard. Thuen
napisał: "W 1954 r. biskup Kolonii został wysłany przez niemiecką
Konferencję Episkopatu do Wietnamu w celu udzielenia pomocy uchodźcom.
W 1957 r. pojechałem odwiedzić go w jego mieście. Widząc wokół liczne
jeszcze ślady zniszczeń wojennych, zapytałem: ´Dlaczego pomagacie
nam, mimo iż wasz kraj jest jeszcze wciąż w odbudowie?´. ´Jest to
pomoc ubogich dla jeszcze uboższych´ - odpowiedział mi. Zrozumiałem
wtedy, czym jest prawdziwa wspólnota".
Pomóż w rozwoju naszego portalu