Reklama
Po świerk na organy Zygmunt Kamiński jeździł na Koło Podbiegunowe.
W zakładzie organmistrzowskim na Grochowie u Kamińskich powstało
170 najlepszej jakości instrumentów. Tu wykształciło się kilkudziesięciu
organmistrzów - prawie wszyscy z pracujących dziś w Polsce. Część
uczniów rozproszyła się po świecie.
Polski cech organmistrzów jeszcze w drugiej połowie XIX
w. skupiał 30 majstrów ze sławnym Mikołajem Biernackim i Przybyłowiczem.
Być może wymagania zawodu sprawiły, że na rynku utrzymywali się tylko
najlepsi. W 1937 r. w Polsce było już tylko kilku organmistrzów.
W tym wąskim gronie wyróżniali się bracia Kamińscy.
Obecna firma Kamińskich rozpoczęła działalność w 1896
r. przy ul. Chłodnej na warszawskiej Woli. Zakład przeniesiony został
jeszcze przed pierwszą wojną światową na Mlądzką 4. W 1929 drugą
część zakładu otwarto przy ul. Mlądzkiej 15. Tu firma funkcjonuje
do dziś: Zygmunt Kamiński junior oraz jego bratankowie Michał i Andrzej.
Organmistrz to zawód wymagający, graniczący z artyzmem.
Bywało, że na naukę przychodził profesor muzykologii czy organistologii.
Olbrzymia wrażliwość estetyczna i muzyczna. Niestety, edukacja spełzała
na niczym. Czasem prosty człowiek zostawał czeladnikiem, wstępował
na uniwersytet i kończył go z tytułem profesora. Panowie Kamińscy
ubolewają, że chętnych na naukę organmistrzostwa jest coraz mniej.
Zwykle po trzech miesiącach nauki z 15 osób zostaje jedna.
Ojcowskie lekcje
Reklama
Zygmunt Kamiński junior nauki pobierał u swojego ojca Zygmunta.
Zwykle każdy mistrz ukrywa jakieś arkana swoje sztuki. - U nas nigdy
nie było tajemnic. Każdy mógł zapytać o rzecz, która go interesowała
i zawsze otrzymywał odpowiedź - wspomina pan Zygmunt. Do Kamińskiego
płynęły również zamówienia na organy do małych kościołów. Kamińscy
zaskarbili sobie wdzięczność proboszczów małych parafii. W 20-leciu
międzywojennym wznoszono małe kościoły i kaplice, stosownie do funduszy
parafii. Zygmunt Kamiński słynął z dostosowywania cen do możliwości
parafii. - Ojciec zwykle nie przykładał wagi do finansów. Zawsze
cieszył się, kiedy mógł zrobić coś dobrego - wspomina syn Zygmunt.
Dodaje też, że ojciec był tytanem pracy. Czynnie pracował w zakładzie
do 85. roku życia, niemalże do ostatnich dni przed śmiercią.
W życiu zakładu uczestniczyła cała rodzina. - Nawet mama
i siostra - wspomina pan Zygmunt. Piszczałki robiono z blachy cynkowej,
na którą należało nanieść lśniącą warstwę. Warstwę cynkową czyszczono,
smarowano miksjolem, na który po kilkunastu godzinach naklejano aluminiowe
płatki. Płatki były tak lekkie, że nawet mocniejszy oddech unosił
je w powietrze. Praca wymagała więc takiej delikatności, jaką mogły
zapewnić tylko kobiece dłonie. Zygmunt Kamiński zdobył u ojca dyplom
czeladnika, a potem mistrza. Od dzieciństwa, podobnie jak ojciec
czuł, że to będzie jego wymarzony zawód.
Inaczej wyglądało przygotowanie do zawodu Michała Kamińskiego,
bratanka. Podobnie jak wszystkie dzieci w rodzinie Kamińskich angażowany
był do pomocy w zakładzie. Jako chłopiec w wakacje zwykle pracował
przy trzymaniu klawiatury. Czasem zamówienie wymagało ślęczenia także
w nocy. Kiedy więc tylko nadarzała się okazja chętnie uciekał z domu.
W wieku dwudziestu kilku lat pan Michał rozpoczął studia na Politechnice,
a potem z myślą już o organmistrzostwie zajął się studiowaniem na
wydziale historii sztuki. Zdobycie dyplomu czeladnika, mistrza, a
nawet tytułu uniwersyteckiego to dopiero początek edukacji. Przygotowanie
do zawodu nie odbiega od metod średniowiecznych - nauka to mozolna
praca i podpatrywanie jak pracują najlepsi. - Z bratem Januszem pracowaliśmy
na kontraktach w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Z drugim bratem,
nieżyjącym już Edmundem, rozbudowywaliśmy organy w Moskwie - wspomina
pan Zygmunt. - W tym, co robimy, nie odbiegamy od szkoły zakonnej.
W organmistrzostwie trzeba nauczyć się benedyktyńskiej cierpliwości,
jezuickiej skrupulatności i franciszkańskiej pokory - żartuje Michał,
bratanek Zygmunta Kamińskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Organy po francusku
Reklama
Zanim organmistrzowie zabiorą się do budowy instrumentu, następuje
szeroka korespondencja między zamawiającą parafią a firmą. Zrealizowane
ostatnio zamówienie to organy do kościoła w Katowicach, stylizowane
na francuski barok. Proboszcz parafii zdecydował się na tak odważny
pomysł. - Jeździliśmy na konsultacje do Francji, a przy odbiorze
organów obecni byli francuscy znawcy muzyki - opowiada pan Zygmunt.
Budowa stylizowanych na daną epokę organów, podobnie jak renowacja
starych instrumentów pochłania dużo czasu. Czasem potrzeba posiedzieć
w starych książkach, zapiskach, poszukać kontaktów za granicą. Na
początku kilkusetletniej już historii organmistrzostwa nie zostawiano
projektów instrumentów. Fachowcy zwykle pracowali pod natchnieniem
chwili. W późniejszym okresie badania organologiczne doprowadziły
do ustalenia, jakie stosowano wzory i jaki typ brzmienia miał nastąpić.
Dlatego obecnie projekty przygotowawcze zajmują więcej czasu niż
dawniej.
Właściwa praca to ustawienie konstrukcji nośnej, na której
znajdą się tzw. wiatrownice. Do nich przymocowuje się szafę i na
nich rozplanowany jest mechanizm organów: faktury, elewatury i registratury.
Ostatnim montowanym na wiatrownicach elementem są piszczałki. Wykonane
z delikatnego stopu cynowo-ołowiowego są bardzo wrażliwe na uszkodzenia.
Intonacja i strojenie instrumentu następują już we wnętrzu kościoła.
Jednym z trudniejszych momentów jest transport. Instrument przewożony
jest w częściach, ponieważ waga organów sięgać może dwudziestu kilku
ton. Organy są instrumentem masywnym, ale jednocześnie akustycznie
bardzo wrażliwym. - Muszą być zamontowane w kościele w pełni wyposażonym.
Nawet przesunięcie ławek zmienia brzmienie instrumentu - mówi Zygmunt
Kamiński. Na brzmienie organów mają również wpływ wierni, którzy
wchodzą do świątyni. Akustyka naszych kościołów nie jest najlepsza.
W większości występuje pogłos. Im więcej wiernych w kościele, tym
pogłos będzie mniejszy.
Gwarancja na 100 lat
Królewski instrument wymaga nie tylko wielkich umiejętności
organmistrza, ale także doskonałego gatunku towaru, z którego powstaje.
- Najlepszy materiał drzewny można było dostać przed wojną, choć
bywało, że dziadek jeździł po świerk na Koło Podbiegunowe do Szwecji
czy Norwegii. Nieodpowiednie gospodarowanie materiałem leśnym, techniczne
odżywiczanie drzewa powoduje, że materiał jest coraz gorszy - żali
się pan Michał.
Poszukiwania dobrego drewna odbywają się w całej Polsce.
Panu Zygmuntowi udało zgromadzić się dobry materiał zbierany przez
trzy lata w różnych tartakach Polski. Dębina używana do wiatrownic
i elementów nośnych piszczałek musi w warunkach naturalnych leżakować
3 lata. Potem trzeba zapewnić jej zupełnie odmienne od naturalnych
warunki klimatyczne. Jeśli organmistrz nie przestrzega tych zasad,
może zostać zaskoczony efektami brzmienia instrumentu. - Świetnym
materiałem rezonansowym jest świerk. Szczególnie ten rosnący na stokach
południowych: z drobną strukturą wewnętrzną, dużą zawartością słoja
i twardzieli drzewnej - opowiada pan Michał. I dodaje: jesteśmy wymagający
i może nawet nielubiani przez firmy tartaczne, ale niektóre nas rozumieją
i odkładają najlepsze materiały.
Obok drewna najczęściej używany materiał to stop cynowo-ołowiowy.
Jeszcze przed dziesięcioma laty w Polsce prawie niedostępny, ale
dzisiaj można nawet powybrzydzać przy wyborze dostawcy. Materiał
importowany jest z Tajlandii, Kanady, Chile, Chin czy Indonezji.
Organmistrzowie używają w swoim fachu również skóry baranie, przygotowane
tak, aby były bardzo ciągliwe i szczelne. Od ich jakości zależy praca
miechów i piszczałek. Sumując doskonały materiał z wysokimi umiejętnościami
organmistrza, otrzymuje się instrument, który jak oceniają fachowcy
powinien przeżyć wykonawcę i służyć jeszcze przez co najmniej 100
lat.
Jak zostać organmistrzem
- Przede wszystkim słyszeć i czuć muzykę. Słuch wykształca
się z biegiem czasu, ale do tego potrzebny jest zapał do nauki -
mówi pan Zygmunt. - Trzeba uczyć się porównywać różnego rodzaju brzmienia.
Kiedy pierwszy raz jestem w danym kościele, wydaje się, że wszystko
współgra bardzo dobrze. Po 2-3 tygodniach słychać dysharmonię. Wtedy
dopiero można doprowadzać do współbrzmienia dźwięków. Pomimo, że
instrument jest określony w brzmieniu, każdy organmistrz ma swoje
charakterystyczne akcenty dotyczące barwy - zdradza pan Kamiński.
Problemem organmistrzostwa jest dziś mała liczba chętnych
do nauki zawodu. O dziwo, w tej nielicznej grupie sporo jest kobiet.
W Polsce łatwiej jednak uprawiać ten zawód panom, bo czasem trzeba
wejść do klasztoru, gdzie kobiety nie mają wstępu. Po 3 latach uczeń
dostaje dyplom czeladnika, a po 5-6 dyplom mistrzowski. Czy wtedy
zgłębia się wszystkie tajniki sztuki? - Młodym uczniom wydaje się,
że tak. Ale ja po 50 latach pracy dopiero widzę jak mało wiem - ocenia
pan Zygmunt.
Organy mistrzów Kamińskich brzmią w całej Polsce. W Warszawie
w kościele Matki Bożej Loretańskiej, w parafii Najczystszego Serca
Pana Jezusa na Grochowie, u św. Teresy na Tamce, w kościołach Świętego
Zbawiciela, św. Barbary, św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży, w parafii
na Saskiej Kępie. Kamińskim zawdzięczamy też wiele instrumentów odrestaurowanych
po wojennych zniszczeniach. Zygmunt Kamiński senior za zasługi w
dziedzinie muzyki odznaczony został przez papieża Pawła VI medalem "
Pro Ecclesia et Pontifice". Za działalność w rzemiośle otrzymał Złoty
Krzyż Zasługi.
Jak napisał Ojciec Święty w liście do artystów: "Aby
głosić orędzie, które powierzył (...) Chrystus Kościół potrzebuje
sztuki... Kościół potrzebuje zwłaszcza tych, którzy umieją zrealizować
to wszystko na płaszczyźnie literatury i sztuk plastycznych... Kościół
potrzebuje także muzyków...".