"Jak chcesz zobaczyć koniec świata, to jedź w okolice Piszu czy Turośli koło Kolna i popatrz na lasy, gospodarcze budynki, domy mieszkalne". Takie zdanie wypowiadali ci, którzy po potężnej wichurze przejeżdżali drogami w okolicach Kolna. Wichura uszkodziła tam ponad 400 budynków, niektóre niszcząc całkowicie. "Trąba powietrzna" wycięła, połamała kilkadziesiąt hektarów lasów. A wszystko to stało się - jak mówią świadkowie - w ciągu kilkunastu minut.
Wyjeżdżam z ks. Andrzejem Popielskim - dyrektorem łomżyńskiej
Caritas do Turośli. Wiadomości płynące z tamtejszej gminy nie napawają
optymizmem. Potężna wichura, która przeszła przez gminę 4 lipca,
wyrządziła olbrzymie szkody. Tuż za Kolnem obserwujemy pierwsze powyrywane
z korzeniami drzewa leżące na poboczu. Upadając uszkodziły linie
energetyczne, zatarasowały drogi, zniszczyły uprawy rolne. Zbliżając
się do Turośli, obserwujemy coraz więcej zniszczonych lasów. Drogowcy,
energetycy uwijają się, by usunąć kolejne potężne drzewo wiszące
nad drogą. Nie runęło na ziemię tylko dlatego, że znalazło sprzymierzeńca
w energetycznej linii napowietrznej. Trzeba przyznać, że służby porządkujące
sprawnie niwelują kolejne zniszczenia.
Wjeżdżamy do Turośli. Na parafialnym cmentarzu trwają
prace związane z uporządkowaniem połamanych drzew. Wraz z ks. Andrzejem
wysłuchujemy pierwszych relacji o czwartkowej wichurze. Wsłuchujemy
się w wypowiedzi świadków zdarzenia. Dominuje w nich słowo "tragedia"
. Po krótkich ustaleniach udajemy się w trasę po wioskach gminy.
Jadący z nami przedstawiciel gminy informuje, że niektóre wioski
zostały zniszczone przez wichurę w 70-80 procentach. Najbardziej
ucierpiały rodziny mieszkające w wioskach: Nowa Ruda, Cieloszka i
Łacha. Za szybą samochodu dostrzegamy stojący w polu budynek mieszkalny
i budynki gospodarcze. "Obok tego gospodarstwa jeszcze niedawno był
las" - mówi ks. Andrzej. Rzeczywiście "był", bo teraz widać tylko
połamane na wysokości około dwóch metrów kikuty drzew. Z lasu nie
zostało dosłownie nic. Budynek mieszkalny ma zerwaną część dachu.
Tak samo wyglądają inne budynki. "Tu jeszcze nie widać w pełni tej
tragedii, pojedziemy dalej" - komentuje przedstawiciel gminy. Zjeżdżamy
z drogi asfaltowej na polną. Mijamy las, a za nim odsłaniają się
kolejne domy z uszkodzonymi dachami. Zatrzymujemy się przy drewnianym
domku, przed którym siedzi starsza kobieta, obok leżą jej kule. Podchodzę,
zaczynam rozmawiać. Kobieta wskazuje na dach, z którego w czwartkowe
przedpołudnie zniknął eternit. "Ksiądz patrzy, nie ma dachu, co robić?
Takiego czegoś jeszcze nie przeżyłam. Powybijało nam okna, zalało
pokój, ale najbardziej to mi szkoda lasu. Był taki piękny" - mówi
załamana. Przez łzy pyta jeszcze: "Księżulku, a dadzą choć trochę
odszkodowania?". Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Wiem z opowiadań,
że bieda nie pozwoliła na ubezpieczenie domów, plonów, lasów. "Nie
stać nas na ubezpieczenie. Nie zdążyliśmy się jeszcze podźwignąć
po jednej klęsce (susza w 2000 r.), a tu już następna. I co teraz
z nami będzie" - pytała starsza gospodyni. Również na to pytanie
nie potrafiłem odpowiedzieć. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do kolejnej
rodziny.
Gospodarze usuwają z dachu pozostałości drewnianych łat,
połamanego eternitu. Na dole kobieta zabawia wnuka, aby odciągnąć
go od poszarpanego przez wicher domu. Witamy się, zaczynamy rozmawiać. "
Takiej chachaicy, to my jeszcze nie widzieli. Rodzina u nas była
z Warszawy, to uciekła. Powiedzieli, że to nie wakacje, to - jak
mówią - horror. Uciekli, no a co mieli robić? Ksiądz popatrzy, wiatr
podniósł nasz dach na wysokość kilkunastu metrów, przeniósł kilkadziesiąt
metrów i rzucił nim w łany zboża" - tłumaczy nam młody gospodarz.
Idziemy, by zobaczyć ten dach. Znajdujemy w odległości ok. 30 m od
domu mieszkalnego. Dach? To już nie dach, kilkanaście połamanych
desek, leżących na ziemi w wielkim nieporządku. Do naszej grupy podchodzi
kobieta. Pytamy o czwartkową wichurę. W jej oczach mieszają się przerażenie
i łzy. Po dłuższym czasie zaczyna powoli mówić: "Tragedia, prawdziwa
tragedia. To cud Boży, że nikt nie zginął. Myśleliśmy, że to już
ostatnie nasze chwile na tej ziemi. Świata nie było widać, jeden
wielki kołtun, i ta przerażająca ciemność w środku dnia!". Wchodzimy
do środka. Okna pozabijane deskami, oberwany tynk, w drzwiach wybita
szyba, ubrania porozrzucane po całym domu. "Zdążyłam wziąć dziecko
z łóżka, kiedy oberwał się tynk z sufitu" - mówi drżącym głosem kobieta.
Popękane mury, skrzypiąca podłoga, ciężkie powietrze zdradzają, że
nie tak dawno rozegrał się tu prawdziwy dramat. Natarczywe muchy
nie pozwalają nam dłużej przebywać w mieszkaniu. Wychodzimy na zewnątrz.
Ks. Andrzej jeszcze raz dokładnie przygląda się zniszczeniom. Żegnamy
się, jedziemy do wsi Łacha.
Do tej wsi prowadzi droga przez las. Chociaż tu nie można
już mówić o lesie, a raczej o rumowisku. Służby dbające o przejezdność
dróg zepchnęły połamane drzewa na pobocze. Co będzie dalej, zadecydują
służby nadleśnictwa. Przejeżdżamy przez leżącą na drodze linię energetyczną,
w oddali widzimy ludzi, którzy na dach kładą folię. Dojeżdżamy do
kolejnej rodziny. Drewniany dom uszkodzony w 70 procentach. Sytuacja
jest tym bardziej dramatyczna, że z rodzicami mieszka tu sześcioro
dzieci. W ogrodzie, na trawie porozkładane mokre ubrania. Czekają
na słoneczne promienie. "Ta rodzina w pierwszym rzędzie otrzyma od
gminy pomoc. Już jutro dostanie eternit, deski, to, co najpotrzebniejsze"
- mówi pracownik gminy. "Wracaliśmy z lasu. Jak zawiało, to konia
nam wywróciło. Jeszcze dziś biedak nie może się podnieść" - wspomina
gospodarz. Przed dom wychodzą dzieci. Te młodsze nie bardzo rozumieją,
co się stało. Starsze przyłączają się do smutku dorosłych. Dyrektor
Caritas proponuje kolonie dla dzieci. Rodzice niezbyt chętnie zgadzają
się na pomysł księdza. Mówią, że jeszcze się zastanowią. Dzieci wiele
im pomagają w gospodarstwie, a najważniejsze, że z nimi są. "U nas
już czwarty dzień nie ma elektryczności i pewnie jeszcze długo nie
będzie. Ale co tam prąd, aby dach nad głową był" - konstatuje gospodarz. "
I jeszcze wprowadzili zakaz wstępu do lasu, bo tam teraz niebezpiecznie.
A dzieciaki chodziły do lasu na jagody, zarabiały trochę grosza,
i masz, teraz nici z tego" - dopowiada kobieta.
Potężna wichura, która przeszła nad gminą Turośl zniszczyła
ok. 400 budynków i kilkadziesiąt hektarów lasów. Zniszczyła linie
energetyczne i plony ziemi. Wstępne straty oszacowano na ponad 10
mln zł. Cud, że nie było ofiar śmiertelnych, ale wielu ludzi pozostało
z pustymi rękami. Czekają na pomoc, każdą pomoc. Natura sprawiła,
że jeszcze raz mamy okazję do sprawdzenia się w wierności z drugiego
przykazania miłości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu