Minęło już trochę czasu, odkąd Redakcja przysłała mi odpowiedzi na mój anons. Wielu korespondentów zrezygnowało. Po prostu nie rozumieliśmy się wzajemnie. Ja naprawdę nie mam zastrzeżeń do panów szukających tą drogą bliskiej osoby. Nawet chętnie poznałabym człowieka prawego, szlachetnego, który by chciał ze mną uczciwie dzielić los i te ostatnie lata naszego życia. Ale do tego trzeba człowieka poznać osobiście i ten człowiek musi mieć również szlachetne zamiary. Musi pomyśleć o tym, czy tej osobie potrafi ofiarować serce i pomoc w razie choroby, czy byłby zdolny do jakichkolwiek wyrzeczeń. Trudno jest bowiem zaufać komuś, kto już po dwóch listach pisze, by doń przyjechać, bo ziemniaki są do wykopania, bo śliwki lecą i trzeba je zaprawić. Rozumiem troskę takiego gospodarza, ale do takich prac można poprosić życzliwą sąsiadkę, zaś osobie, którą się pragnie poznać, trzeba najpierw wyznać, co ma się do zaoferowania, by ona dobrowolnie zechciała te kartofle kopać i śliwki zaprawiać.
Stanisława
Przypominam sobie jeden z moich pobytów w szpitalu i pewną panią po ciężkiej operacji, wymagającą potem rehabilitacji i opieki w domu. Osobę już dość wiekową. Okazało się, że nie tak dawno pani ta wyszła za mąż za pana wymagającego opieki, by mu pomóc. I pomagała. A teraz sama potrzebuje pomocy.
Taka to bywa perspektywa związków w starszym wieku. Wydaje mi się, że piękne są marzenia, ale trzeba być realistą. Przyjaźń jest rzeczą dobrą, zaś małżeństwo wymaga dzielenia się wszystkim. Czy mając dzieci, można dzielić się wszystkim z nowym współmałżonkiem? To są dylematy życiowe. Bo dzielić się uczuciami umiemy, ale z „majątkiem” to już jest gorzej... Znam wiele powtórnych małżeństw, w których ten problem jest dramatyczny. To „twoje” i „moje” dzieli bardziej niż ocean.
A co do tych państwa ze szpitala, to każde z nich musiało udać się pod skrzydła własnej, pierwotnej rodziny, czyli do dzieci z pierwszych małżeństw. I tak rozdzielili się już na zawsze.
PS Na listy odpowiadam również indywidualnie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu