Reklama

Tajemnica Małgośki

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Byłam zaproszona na spotkanie koleżeńskie do mieszkania Agnieszki, która - pełna niewygasłej inwencji i energii - organizuje takie niezwykłe spotkania w czasie.Jesteśmy coraz starsze, ale podczas tych wspólnych chwil nie czujemy tego.
Mieszkanie Agnieszki jest bardzo nastrojowe, nasycone jakąś grą półmroku i światła, i ciepłych dużych plam koloru. Kobiety siedzące w tej scenerii mimowolnie stworzyły obraz, jakby impresjonistyczny...
Rozmowa toczy się półgłosem, ale wybuchają śmiechy i głośniejsze słowa. Wszystkie znamy się od lat, studiowałyśmy kiedyś na Uniwersytecie Warszawskim, na Wydziale Historii Sztuki. Czasy te nazywano stalinowskimi.

Nasze uniwersyteckie i wojenne lata

Reklama

Młodzież przyszła na wydział z różnych środowisk i z różnych stron, nawet wiek ludzi był bardzo zróżnicowany - nie będę tu tego charakteryzować.
Początkowo bałam się niektórych osób. Kiedyś jednak poprosiłam Aśkę (którą wychowywała ulica, a później dom dziecka), żeby zrobiła mi rysunek pozostałości niezrealizowanej XVIII-wiecznej Świątyni Opatrzności w warszawskim Ogrodzie Botanicznym; to było trudne ćwiczenie. Na drugi dzień Aśka przyniosła mi na wykłady śliczny rysunek - była bardzo zdolna... I miałam zaliczenie, a początkowa obcość została przełamana.
Byliśmy sobie bliscy, wbrew różnym uwarunkowaniom. Może się to dziś wydać dziwne, ale przydzielono mi „anioła stróża” - koleżankę, ideową komunistkę, aby dokształcała mnie w marksizmie-leninizmie. Miałam chodzić do niej w kolejne niedziele.
Już pierwsza wizyta w jej przegościnnej rodzinie przerodziła się w przyjaźń trwającą do dziś. Najpierw było jakieś urocze śniadanie z rodzicami, a później koleżanka stwierdziła, że pewnie chcę iść do kościoła, więc ona mnie zaprowadzi, bo nie znam dzielnicy. Po powrocie z Mszy św. czekano na nas z obiadem, z odrobiną porzeczkowego wina własnej roboty w małych kieliszeczkach. Na marksizm nie starczyło czasu. Zdałam go dużo później, bardzo słabo. Najlepiej zdawali nasi koledzy księża, bo musieli znać to z seminarium.
Wbrew wszystkiemu byliśmy sobie bliscy w sposób niezrozumiały - to pewnie młodość nie chciała wpajanej wówczas nienawiści. Było jej przecież tak dużo w czasach wojny i okupacji, a także w tamtych trudnych stalinowskich i w późniejszych czasach, a wszyscyśmy musieli przez to przejść i przeżyć.
Studiowały też na tym wydziale piękne panny z „dobrych rodzin” i zamożnego mieszczaństwa, i dwie, które „przyszły z armią kościuszkowską”. Przyszli też z armią kościuszkowską dwaj dorośli już koledzy. Był syn Rosjanina, jakiegoś wysoko postawionego wojskowego, i Polki, on nas uczył bojowych pieśni radzieckich - był częściowo odpowiedzialny za „pochody”. Byli koledzy z różnych środowisk, wśród nich kilku milczących inteligentów. Lubiłam ich bardzo, ale nasze przyjaźnie nie zacieśniały się; pożyczali skrypty, kiedy nadchodziła fala egzaminów, czasami pomagali. Pamiętam wszystkie imiona i nazwiska naszych kolegów, nawet twarze, sylwetki, ale przyjaźń z nimi nie była tak ważna jak z dziewczynami.
No i mój przyszły mąż, AK-owiec, też był na tym samym Uniwersytecie Warszawskim. Często zostawiał listy do mnie na tablicy wiszącej na korytarzu, czasami spotykaliśmy się na terenie UW. Było to bardzo źle widziane - jego przeszłość i nasza przyjaźń… Trudno.
Była też na wydziale moja przyjaciółka, z którą chodziłam do Liceum Sztuk Plastycznych. Podczas okupacji niemieckiej działała w Szarych Szeregach, była łączniczką w Powstaniu 1944 r. Nie mówiłyśmy o tym nigdy, bo było to bardzo niebezpieczne w tamtych czasach.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Z Małgośką pod jednym dachem

Teraz, po latach, wszystkie kobiety na „impresjonistycznym obrazie” były mi znajome i bliskie. Nie mogłam tylko rozpoznać rysów delikatnej, szczupłej kobiety z długimi czarnymi włosami. Ona usiadła przy mnie, patrzyłam na nią z sympatią, ale nie rozpoznawałam jej.
- Powiedziała do mnie szeptem: - Jolka, ty mnie nie widzisz? To ja, Małgośka! - zrozumiałam i objęłyśmy się raptownie.
- I wtedy powiedziała: - Jolka, ja chodziłam po kanałach; byłam zawsze drobna, mogłam wejść wszędzie, przeprowadzałam ludzi…
- Serce drgnęło mi z bólu… zrozumiałam też, że ona w 1944 miała 12 lat!
Małgośkę poznałam dopiero we wczesnych latach pięćdziesiątych (w 1951) na studenckim obozie szkoleniowym w Łańcucie, w dawnym zamku, a następnie pałacu Potockich. Był on zorganizowany dla tych, którzy zostali przyjęci na studia po egzaminach wstępnych, ale musieli jeszcze przejść obozowe szkolenie.
Przyjeżdżali wtedy do Łańcuta wybitni profesorowie z wykładami, uczono nas podstaw rysunku, inwentaryzacji zabytków, poznawaliśmy również - jeżdżąc na ciężarówkach, stojąc stłoczeni jak śledzie w beczce - wspaniałe zabytki tego regionu Polski, jak klasztor i zabytkowe organy w Leżajsku, reprezentujące piękny przykład barokowej snycerki. Mnie utkwiły też w pamięci, głosy różnych ptaków, które - m.in. figlami barokowymi - imitowały organy - prawdziwe cudo.
Później robiliśmy opisy i rysunki. Opracowywaliśmy np. renesansową bóżnicę w Łańcucie. - Trudne były tam dla nas ćwiczenia z rysunku architektonicznego. Prowadził je znany architekt i malarz. Architekturę lepiej rysowali koledzy. W samym pałacu odbywały się też wykłady z „ateizmu”, i dla tych, co chcą się „od religii uwolnić”. Chociaż byłam osobiście zaproszona przez „politruka”, nie chodziłam tam wcale. Natomiast codziennie, skoro świt, chodziłam do kościoła i przystępowałam do Komunii św. Żeby zdążyć wrócić na gimnastykę, musiałam się spieszyć, bo to było źle widziane, a prowadzący robił złośliwe uwagi.
Miałyśmy pięcioosobową sypialnię na poziomie poddasza pałacowego - wąskie pomieszczenie, zwieńczone oknem z widokiem na wielkie zielone kopuły drzew słynnego łańcuckiego parku. Pięć sienników, koce, ktoś przyniósł zabytkowe lustro w porcelanowych ozdobnych ramach, pod nim miednica, dzbanek z wodą i kubeł; pod oknem stał fotel.
Poprawiałyśmy tam ćwiczenia, robione za dnia, pożyczałyśmy sobie ciuchy, dużo rozmawiałyśmy - głównie o sztuce, która nas interesowała - z całym entuzjazmem młodości. A kiedy przyjechał mój przyszły mąż, zamieszkał w hotelu w miasteczku. Powitałam go - największy szyk - w szarym swetrze Małgośki.
W tej spartańskiej, ale miłej sypialni zawiązywały się ważne przyjaźnie, jednak o sobie nikt nic nie mówił - ani o rodzinie, ani o rodzicach, o ich przeszłości czy o działalności w walce podziemnej, o Powstaniu 1944 r. Było to prawo niepisane, które obowiązywało nas wszystkich - jako ratunek przed represjami, aresztowaniem w każdej chwili, natychmiast.

Inne postacie z przeszłości

To dlatego otwarcie się Małgośki po tylu latach miało znaczenie symboliczne! Jakby cała przeszłość stanęła przed nami. Zabrzmi to patetycznie, ale to prawda - to było, jakby ktoś rozdarł zasłonę.
Teraz, na „impresjonistycznym obrazie” w salonie Agnieszki były kobiety o różnych życiorysach, wszystkie interesujące.
Specjalnie droga jest mi Nora - Eleonora. Byłam z nią około dwu lat na studiach i na owym obozie w Łańcucie. Mieszka stale za granicą. Jest jeszcze ciągle piękna, ale przed laty ta piękność emanowała siłą, jak rzeźby kobiet Michała Anioła z późnego okresu jego twórczości. Nora bardzo wcześnie wyszła za mąż za znanego architekta, urodziła dwoje dzieci, była wspaniałą matką, ukończyła studia, w trudnych warunkach z wdziękiem prowadziła dom. Aranżowała z mężem pełne niefrasobliwości i inwencji spotkania - party, gdzie towarzystwo jadło malutkie kanapki ze smalcem i zawzięcie dyskutowało, pewnie o sztuce, architekturze, muzyce.
We wczesnych latach 60. rodzina wyemigrowała na Florydę. Początki były bardzo trudne, jak to na emigracji, która zawsze jest tragedią. Pomagała mężowi - wychowując dzieci, prowadząc dom, założyła jakieś biuro podróży. Piszę o tym dlatego, że Nora była zawsze „na posterunku”. Później ukochany mąż zmarł, dzieci były już dorosłe. Wyszła drugi raz za mąż, za Szkota, architekta. Zamieszkali w Kanadzie w pobliżu jezior, w bezpretensjonalnej leśniczówce. Znowu była „na posterunku” - szczególnie wtedy, kiedy jej mąż, interesujący człowiek, uczestnik inwazji alianckiej w Normandii (II wojna światowa), długo i ciężko chorował. Wiele przeżyła w czasie tej trudnej choroby. Szkot architekt zmarł rok temu. Nora dzielnie stara się uchronić jego postać od zapomnienia. Jest mocna, zbolała, ale spokojna, chce znowu zamieszkać w swojej leśniczówce… ale już sama.
Na Zachodzie są groby jej bliskich, są jej dzieci i wnuki - dość daleko. Czasami się kontaktują.
Wydaje mi się, że Nora pojęła, jak należy żyć, czyli wypełniać obowiązki - ona to potrafiła. Nora to żywot spełniony. Wiele jej zawdzięczam.
Na tym złotawym „fresku”, lub obrazie, w salonie Agnieszki zabrakło fizycznie Sary - maleńkiej malarki, z którą zaprzyjaźniłam się w Liceum Sztuk Plastycznych.
Sara, potomkini znanej spolonizowanej rodziny polsko-żydowskiej, reprezentowała wysoką kulturę, była bardzo wierząca, ciągle malowała, rysowała, tkała gobeliny, z których jeden szczególnie był nastrojowy - sosny błękitne i zielone zakomponowane w pionie. Studiowała na ASP. Miała też wystawy w Mediolanie.
Sara miała wielkie jasnozielone oczy, czarne włosy i wiele finezyjnego wdzięku, a jej mąż podziwiał jednocześnie jej zaradność. Kiedyś nocą jechaliśmy do Częstochowy, żeby zdążyć na 6 rano na odsłonięcie - Sara jeszcze zdobyła wodę ze źródła św. Barbary.
Córka Sary, a szczególnie dwie wnuczki są do niej podobne - mają ten niespotykany wdzięk. Była moją wielką przyjaciółką. Aż dziw bierze, że w prostokącie moich domowych drzwi nie ukazuje się sylwetka malutkiej damy - Sary.
Bliskie osoby tworzą świat naszych przeżyć.
Wydaje się, że fala życia obmywa powoli salon Agnieszki i szykuje się do odpływu; a przecież nie lękamy się - wszystkie mamy złoty cierń w sercu, dany od Boga - wiarę w Niego.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Panie, udziel nam łaski, byśmy odkryli w sobie moce, których udzielasz nam w sakramencie chrztu!

2025-01-09 14:39

[ TEMATY ]

O. prof. Zdzisław Kijas

Adobe Stock

Dzisiejsza niedziela jest mocnym wołaniem o nawrócenie. Kiedy św. Jan Chrzciciel rozpoczął działalność, zwracał się do słuchaczy: „Wydajcie więc owoce godne nawrócenia” (Łk 3, 8-9). Były to ostre słowa. Nie brzmiały miło wtedy i niemiło ich słuchać dzisiaj. A jednak są ciągle aktualne.

Gdy lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w swych sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: «Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem». Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił nad Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie».
CZYTAJ DALEJ

Nakazane święta kościelne w 2025 roku

Publikujemy kalendarz uroczystości i świąt kościelnych w 2025 roku.

Wśród licznych świąt kościelnych można wyróżnić święta nakazane, czyli dni w które wierni zobowiązani są od uczestnictwa we Mszy świętej oraz do powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Lista świąt nakazanych regulowana jest przez Kodeks Prawa Kanonicznego. Oprócz nich wierni zobowiązani są do uczestnictwa we Mszy w każdą niedzielę.
CZYTAJ DALEJ

Autobiografia Papieża z Polskim wątkiem

2025-01-12 17:43

[ TEMATY ]

papież Franciszek

Vatican Media

Papież opowiada o tym, że jego dziadkowie i ojciec mieli płynąć statkiem, który zatonął w drodze do Argentyny w 1927 roku. Ta katastrofa była określana jako włoski „Titanic”. Wiele osób wtedy zginęło. Dziadkowie i tata przyszłego Papieża wykupili bilety, ale nie odpłynęli tym statkiem, bo jeszcze nie sprzedali wszystkiego we Włoszech i musieli odłożyć podróż. „Dlatego tu teraz jestem” – skomentował Franciszek w swej autobiografii.

„Moi dziadkowie i ich jedyny syn, Mario, młody człowiek, który został moim ojcem, kupili bilet na tę długą przeprawę, na statek, który wypłynął z portu w Genui 11 października 1927 roku, zmierzając do Buenos Aires. Ale nie wzięli tego statku (...) Nie udało im się na czas sprzedać tego, co posiadali” – pisze Papież Franciszek w swej autobiografii. Dodaje, że wbrew sobie, rodzina Bergoglio była zmuszona w ten sposób do wymiany biletów i odłożenia wyjazdu do Argentyny. „Nie wyobrażacie sobie, ile razy dziękowałem Opatrzności Bożej. Dlatego tu teraz jestem” – pisze Ojciec Święty w swej autobiografii.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję