Wraz z Adwentem rozpoczyna się w Kościele nowy rok duszpasterski. Poświęcony jest trosce o życie. Z pewnością rozpoczną się dyskusje o aborcji, in vitro, eutanazji, bezpieczeństwie na drogach. Życie to ważna sprawa.
Czy jednak trzeba aż tylu słów? Czy nie staliśmy się klubem dyskusyjnym? W Kościele nie tyle powinno się dyskutować, co adorować życie. Gdy się adoruje i szanuje życie, to się już nie dyskutuje. Wiara to nie jest przebieranie, ale przyjmowanie. A jeśli pojawia się tyle zamętu wokół życia, to może w nim jest za mało życia - życia duchowego. Może jesteśmy jak podróżni bez bagażu? Może zagubiliśmy walizkę transcendencji? Człowiek podróżujący czy wędrujący, jeśli zgubił swą walizkę, pozostaje zbity z tropu. Zdenerwowany, dyskutuje, wyrzuca z siebie wiele słów, cały swój niepokój. Tak można tłumaczyć ludzi, którzy zagubili życie duchowe. Dyskutują, organizują sympozja o życiu i topią cały swój niepokój w słowach. Czy tym sposobem przywraca się życie? Lubimy narzekać, rozkładać ręce, wyrażać bezradność wobec nowej rzeczywistości. Gdy klimat się zmienia, nie trzeba go przeklinać ani narzekać na otaczający świat.
Wydaje się, że dzisiaj zmienia się klimat wiary. Otoczenie nie sprzyja temu, co duchowe, nie sprzyja rozwojowi tego, co zaczęło się na chrzcie świętym i jest przekazywane jako tradycja w domu. Świat wypłukuje zasady i wartości. Usychają ci, którzy - zasadzeni w Bożym ogrodzie - byli nadzieją na owocowanie. W krajach, gdzie rzadko pada deszcz, a słońce wysusza ziemię, właściciele plantacji uruchamiają sprzęt nawadniający. Rośnie to, co zostało zasadzone, nawet gdy lato jest suche. Podobnie jest dziś z życiem wiary. Pozostawiona sama sobie, usycha w sercu człowieka. Jak ziemia potrzebuje deszczu, tak wiara łaski. Nie wystarczy wyglądać na chmury i mieć nadzieję, że może będzie padać. Nie przyjdą.
Kto kocha to, co zasadził, będzie starannie szukał sposobów, aby dostarczyć tej ożywczej łaski duszom na pustyni. Będzie zabiegał, szukał sposobów, aby je uratować przed uschnięciem. Nowe metody dla duszpasterstwa, ale jakie? Czekamy, że ktoś nam je przekaże, podyktuje, wyda kolejny program duszpasterski. Gospodarz nie czeka, patrząc, jak rośliny schną. Miłość dyktuje sposoby, aby je uratować. Nie szuka książek, programów, gotowych recept, lecz ratuje, bo kocha. Trzeba czasem się odważyć pójść w takim kierunku, w którym dotąd jeszcze nikt nie poszedł.
Nasze czasy szczególnie domagają się od nas, aby nie zamykać się w żadnych sztywnych granicach, gdy chodzi o dobro duchowe człowieka. Dlaczego trudno znaleźć stosowną metodę duszpasterską? Bo człowiek dziś nie wie, czego chce. Trzeba w nim budzić dobre pragnienia. Budzić w nim owo,,chcę”. Na pewno nam, duszpasterzom, musi się chcieć, bo klimat dla wiary się zmienił. Nie będzie tak jak przed laty, że wiarę przekażą rodzice i rozwinie się ona w tradycyjnym polskim społeczeństwie. Sekularyzacja wypala życie duchowe. Nie można patrzeć, jak schną ci, którzy mieli owocować. Plantatorzy uruchamiają sprzęt nawilżający i zbierają owoce ziemi. Aby nie pozostać poza nawiasem tej nowej rzeczywistości, próbujemy znaleźć taki przekaz Dobrej Nowiny, który dotykać będzie tego, co dobre, co szlachetne w człowieku. Tak jak piękna muzyka budzi marzenia, tęsknotę, dobre myśli, tak dobrem trzeba budzić w ludziach dobro.
Benedykt XVI w 2005 r. powiedział do biskupów polskich:,,Wychowanie do wiary musi polegać przede wszystkim na rozwijaniu właśnie tego, co jest w człowieku dobre”. Z kolei w książce Papieża,,Jezus z Nazaretu” czytamy:,,Musimy podjąć wysiłek zdobywania na nowo odwagi bycia dobrym”. Człowiek wiary powinien żyć w podwójnej perspektywie. Musi bronić swojej samotności, bo bez niej nie ma refleksji i niezależności duchowej, ale też musi uczestniczyć aktywnie w kreowaniu życia. Trzeba, żeby to, czego doświadczamy w samotności, spróbować podarować innym. Potrzeba więc takiego języka w przekazie wiary, który będzie językiem komnaty oblubieńczej i językiem codziennego porozumienia.
Bóg poszukuje ludzi poprzez Kościół. Kościół jest przecież prasakramentem, miejscem spotkania człowieka z Bogiem, a właściwie spotkania Boga z człowiekiem. Czy Kościół jest propozycją duchowo-mistyczną? Nie pytam, czy ma propozycję duchową, lecz czy nią jest? Mistyczna twarz Kościoła.
Diagnozy socjologiczne nie zapowiadają upadku religijności w Polsce. Mówią o zmianach. Liczba osób szukających religii, odczuwających głód duchowości nie spada. Dla prawie 90 proc. młodych ludzi wiara religijna, choć w różnym stopniu, ma istotną wartość w ich życiu osobistym. Natomiast zwiększa się zbiorowość ludzi ochrzczonych, którzy coraz częściej obojętnie odnoszą się do Kościoła. Co więcej, szukają nowych form duchowości. Ta duchowość ma wiele twarzy. Jest ona nie tyle wyrazem dążenia do prawdy czy obiektywnych wartości, ile raczej pragnieniem zaspokojenia bieżących potrzeb emocjonalnych i sensotwórczych. Emocje i doznania duchowe są dla wielu produktem, a Kościół traktują jak sklep z konkretną ofertą. Potrzebują takiej formy religijności, która da im możliwość wielkiej przygody z samym sobą - nie z Bogiem.
Wiek XXI to czas, w którym umacniać się będzie poczucie tymczasowości, prowizorki i przypadkowość. Wzrastać będzie poczucie, że wszystko pozostaje zawieszone, nietrwałe, lotne, bez korzeni i fundamentu, bez trwałych struktur. Ludzie wykorzenieni z własnego ogrodu, również z ogrodu, jakim jest Kościół. W 1968 r. Czesław Miłosz pisał do Tomasza Mertona, że w Polsce będzie wzrastała liczba bezdomnych umysłów religijnych. Bezdomność jest straszna. Człowiek religijny nie jest bezdomny. Dach domu Boga jest zawsze większy niż mury kościoła. Uklęknijmy więc do modlitwy i adorujmy Życie, a może wtedy ci, którzy szukają sensu życia, uklękną obok nas.
Pomóż w rozwoju naszego portalu