Ocieplanie się atmosfery ziemskiej obserwujemy od lat 70. XX wieku. Wzrasta temperatura wód oceanicznych, topnieją lodowce na biegunach, zanikają gatunki roślin i zwierząt. Przeczuwamy, że dzieje się coś złego, ale czy potrafimy temu zapobiec? Należałoby raczej zapytać: Czy chcemy? - Cóż z tego, że zginie jakaś tam ćma zimowa, jakiś ptaszek, jakaś roślinka, przecież najważniejszy jest człowiek - tego rodzaju konkluzja ucina zazwyczaj dyskusje piewców ziemskiego dobrobytu z nawiedzonymi ekologami.
Raj czy piekło
Reklama
Zjawisko globalnego ocieplenia od kilku lat jest tematem medialnych dyskusji, w których jednakowoż - zapewne z powodów polityczno-ekonomicznych, aby nie ograniczać dobrodziejstw rozwoju cywilizacyjnego - zawsze raczej minimalizowano i ukrywano jego rozmiar i niekorzystne skutki. Dziś już chyba nie ma wątpliwości - bo każdy z nas może to odczuć na własnej skórze - że klimat Ziemi zmienia się i to w dość szybkim tempie. Czas się zastanowić, czy można jeszcze jakoś wyhamować lub ograniczyć te niekorzystne zmiany, które zaczynają poważnie zagrażać istnieniu wielu gatunków flory i fauny i w konsekwencji, a nawet wprost, człowiekowi.
Za przyczynę zmian klimatycznych najchętniej podaje sie naturalne i nieuniknione cykle astronomiczne, a bagatelizuje wpływ zachłannego ludzkiego gospodarowania ziemskimi zasobami. Jakby nie chciano zauważyć faktu, że szybki postęp technologiczny musiał się dokonać ogromnym kosztem - zwielokrotnionym wydatkiem energii. W ostatnich dekadach XX wieku zasoby ropy naftowej i węgla kamiennego, dotąd uznawane za niewyczerpywalne źródło energii, zaczęły się kurczyć do tego stopnia, że w końcu pojawiło się widmo kresu możliwości wydobywczych. I tym gospodarczy włodarze Ziemi zdawali się być bardziej przejęci niż zwiększającą się emisją dwutlenku węgla do atmosfery, w wyniku spalania tychże kopalin. Metodycznie bagatelizowano narastanie efektu cieplarnianego, mimo że coraz natrętniej dawał on o sobie znać przez zaskakujące zjawiska w przyrodzie (susze, powodzie, huragany).
Sytuacja nie tyle wymykała się spod kontroli, ile wszelkie kontrole i upomnienia były brane za przewrażliwienie nawiedzonych naukowców, ekologów i ludzi, którzy nie rozumieją ducha czasu. Dominująca ideologia neoliberalna tak bezgranicznie zaufała nieokiełznanej ludzkiej przedsiębiorczości, że liczyć zaczęła się tylko doraźna i niczym nieograniczona konsumpcja, bogacenie się oraz nieustająca zabawa, która w obecnym wydaniu wiąże się również z ogromnym zużyciem energii.
Trochę to śmieszne, gdy ekologicznie nastawione gwiazdy popkultury zachęcają nas: „Wyłącz pięć żarówek, a przez godzinę nie przedostanie się do atmosfery 250 kg dwutlenku węgla i przyczynisz się w ten sposób do zmniejszenia efektu cieplarnianego!”. A może warto by raczej zaproponować bardziej wydajną akcję globalnego ograniczenia popkulturowego, jarmarcznego i bardzo energochłonnego sztafażu? Bo czy np. wyścigi na torach samochodowych muszą odbywać się w nocy, przy takim oświetleniu, że jest widniej niż w dzień? Czy rzeczywiście potrzebne nam są do szczęścia monstrualne imprezy masowe, które mocą decybeli zagłuszają możliwe piękno artystycznych produkcji? Czy koniecznie i wszędzie trzeba budować gigantyczne obiekty sportowe? Czy rzeczywiście autostrady są dziś ważniejsze niż drzewa i ptaki? Na te i podobne pytania politycy, bankierzy, przedsiębiorcy, a także wielu uczonych oraz tzw. zwykli obywatele odpowiadają twierdząco, argumentując, że przecież najważniejsze jest dobro człowieka.
Bez odpowiedzi pozostaje tylko pytanie: Czym w istocie jest dobro człowieka obecnej epoki? Czy tylko beztroskim spędzaniem czasu tu i teraz, a w razie ziemskiego kataklizmu możliwością ewakuacji na inne planety? Taka możliwość jest jednak dość odległa, za to całkiem realny - i już nawet zapowiadany - będzie brak dostatecznej ilości wody pitnej, zwłaszcza wokół wielkich skupisk ludzkich - coraz większych miast. Nie ma wyjścia - mówią prognozy - nasza planeta musi się zurbanizować i to w dość szybkim tempie. Takie jest znamię postępu - cieszą się optymiści, a wśród nich i ci, którzy ufają starej zasadzie: „Im gorzej, tym lepiej”. Wszak deficyty wody pitnej to możliwość krociowych zarobków.
W obliczu widocznych gołym okiem anomalii klimatycznych, które coraz częściej komplikują nam życie (już dziś bywamy bardzo bezradni, choćby z powodu nawet krótkotrwałej awarii elektryczności), musimy wreszcie zadać sobie pytanie: Jak żyć? Jak przeżyć w tym ziemskim raju, który tak łatwo może zamienić się w piekło? Nie będzie łatwo, choć dla wybrańców właśnie to piekło staje się rajem. Zmiecione przez tsunami wioski rybackie na Sri Lance łatwo i szybko zostały zastąpione drogimi hotelami… Są więc na świecie i tacy ludzie, którzy cieszą się z efektu cieplarnianego, zmian klimatu, katastrof. Nie biorą pod uwagę tylko tego, że sami też mogą stać się ofiarami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Napomnienia papieży na papierze
Już w 1979 r., a więc na samym początku swego pontyfikatu, Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka z Asyżu patronem ekologów, co powinno być odebrane jako znaczący sygnał, jako wezwanie do zwrócenia uwagi na postępujące niszczenie dzieła stworzenia. Wzorowanie się na św. Franciszku to pokora wobec wszelkiego stworzenia i niejako pomniejszenie człowieka, który nie powinien czuć się bezwzględnym panem przyrody. Sygnał Papieża był jednoznaczny. Jednak nie można powiedzieć, by ten fakt spowodował nawrócenie się Kościoła na ekologię, która zawsze była i pozostała domeną lewicowych ideologów. I chyba właśnie przez to lewackie skażenie samo słowo „ekologia” w kręgach kościelnych i prawicowych było nadal wręcz niemile widziane.
A przecież w pierwszych dyskusjach ekologicznych, jakie toczyły się w Europie już w latach 70. XX wieku, głos Kościoła był bardzo donośny. To Paweł VI, którego bez przesady można by dziś nazwać papieżem-ekologiem, w licznych wystąpieniach mówił o nadciągającej „prawdziwej katastrofie ekologicznej”, wzywał do „przemiany moralnych postaw współczesnego człowieka w duchu podporządkowania zbiorowych i indywidualnych egoizmów nadrzędnemu dobru przetrwania ludzkości”. Mimo wyraźnego zaangażowania Stolicy Apostolskiej na rzecz ekologii, także w następnych dekadach, wciąż nie umiemy odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego franciszkański ruch ekologiczny nie zajmuje ważnego miejsca wśród innych ruchów ekologicznych?
W 1972 r. powstał raport pt. „Stanowisko Stolicy Apostolskiej wobec ochrony środowiska naturalnego człowieka”. Dokument ten wylicza wszystkie problemy, które miały się nasilić w następnych dziesięcioleciach, a po ponad trzydziestu latach objawiły się z bezwzględną ostrością: urbanizację, politykę eugeniczną, wpływ zdegradowanego środowiska na stan zdrowia młodego pokolenia. W owych czasach, przed rewolucją technologiczną, w przededniu ery konsumpcjonizmu, proroczo zabrzmiało zdanie, iż „należy ustalić właściwe proporcje między jednostkowym dążeniem do bogactwa za pomocą socjotechnicznych metod rozbudzania pozornych często potrzeb a rosnącą dewastacją środowiska”.
Napomnienia te pozostały - jak wiele późniejszych, formułowanych już przez Jana Pawła II - na papierze. Nie przebiły się nawet do kościelnego duszpasterstwa. I nawet po ponad trzydziestu latach, gdy sytuacja staje się rzeczywiście groźna, gdy konsumpcyjne postawy ludzi zostały już solidnie ugruntowane, nawoływanie do ich zmiany nadal wydaje się dość nieśmiałe. Brakuje konkretnych pomysłów i wskazówek. A może nikt już nie wierzy w tę przemianę człowieka?
Przemawiając w Sydney do młodzieży z całego świata, Papież Benedykt XVI zwrócił uwagę na tę specyficzną niechęć do problemów ekologicznych: „Prawdopodobnie niechętnie odkrywamy blizny, które zaznaczają powierzchnię tej ziemi: erozję, wycinkę lasów, marnotrawienie światowych minerałów i zasobów oceanów - tylko po to, aby napędzać niezaspokojoną konsumpcję”.
Człowiek musi się zmienić! - wołają kolejni papieże. Mimo że we współczesnej doktrynie ekologicznej Kościoła nie ma mowy o rezygnacji z antropocentryzmu (człowiek zawsze jest najważniejszy) - pod tym względem pozostaje ona w stałej opozycji do świeckich ekozofii (człowiek jest tylko cząstką natury) - to i tak pojawia się znacząca refleksja, że należy sięgnąć do korzeni i na nowo przemyśleć relację człowieka do środowiska. Paweł VI, a po nim jeszcze mocniej Jan Paweł II zalecali ludziom „opanowanie panowania nad naturą”, umiar w korzystaniu z jej zasobów.
Człowiek nie ćma
Radykalni ekologowie utrzymują, że to judeochrześcijaństwo najbardziej promuje antyekologiczne postawy - już choćby z powodu biblijnego wezwania „czyńcie ziemię sobie poddaną” - i właśnie w Biblii, jako fundamencie cywilizacji zachodniej, dopatrują się oni najbardziej pierwotnych źródeł dewastacji środowiska naturalnego. Nauczanie papieży w tej materii uważają za zbyt jednostronne, nastawione wyłącznie na krytykę konsumpcjonizmu jako przyczyny ekologicznych szkód. A przecież gdyby porównać to nauczanie z wywodami niektórych ekozofów, to różnice są doprawdy niewielkie. Mamy do czynienia z niemal jednogłośnym stwierdzeniem, że bezpośrednią przyczyną kryzysu ekologicznego jest kult konsumpcji, produkcji przemysłowej, lekceważenie kultury duchowej, dążenie do bogactwa oraz nieuzasadniona wiara w to, że technika zdoła naprawić to, co zepsuła.
Ekoteologia kościołów chrześcijańskich nigdy nie zrezygnuje z twierdzenia, że to człowiek stoi w samym centrum dzieła stworzenia i jest najważniejszy. Ale dodaje także, że ów „najważniejszy” człowiek ma być dobrym i mądrym opiekunem środowiska naturalnego, a nie jego panem i eksploatatorem. Mimo to codzienna praktyka przynosi wciąż zbyt wiele przykładów ludzkiego (także chrześcijańskiego) zadufania, graniczącego z głupotą. Karmimy się sloganami w rodzaju: „Nie martwmy się losem ćmy zimowej, skoro w Afryce umierają dzieci!”. Albo: „Ludzie są ważniejsi od drzew!”. Tego rodzaju argumenty padają bynajmniej nie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia ludzkiego, ale w kwestiach doraźnej wygody. Rzadko sięgamy wyobraźnią tak daleko, by dostrzec te zagrożenia życia ludzi, które są konsekwencją niszczenia środowiska naturalnego. Wciąż tak trudno nam uwierzyć, że obecne kataklizmy powodujące śmierć tysięcy ludzi, choroby zwane cywilizacyjnymi mogą być wynikiem nieumiejętnego i egoistycznego panowania nad naturą.
A może zbyt rzadko słyszymy, że niszczenie środowiska jest grzechem? Że człowiek działając przeciwko temu, co dostał od Boga, przez brak szacunku lub przywłaszczanie sobie dóbr należnych wszystkim ludziom, zrywa przyjaźń ze Stworzycielem. Że grzeszy zarówno wówczas, gdy zaśmieca las, pali plastikowe opakowania, jak i wtedy, gdy bezmyślnie wycina drzewa albo pastwi się nad zwierzętami.