Wiesław Adamik: - Jak to się stało, że jest Pan na rynku telewizyjnym koproducentem tylu prestiżowych projektów filmowych?
Krzysztof Grabowski: - Zaistniałem na tym rynku przede wszystkim dzięki swoim kontaktom z innymi producentami europejskimi, a także dzięki realizacji usług filmowych i telewizyjnych dla różnych zleceniodawców z całego świata. Znaczącym doświadczeniem była dla mnie obsługa telewizyjna wydarzeń w Krakowie, w czasie kiedy umierał Ojciec Święty Jan Paweł II. To właśnie moja firma produkowała przekazy na żywo spod Kurii Krakowskiej i innych miejsc. Naturalną konsekwencją tych wydarzeń było kolejne moje przedsięwzięcie producenckie: serial „Jan Paweł II” z Jonem Voightem w roli głównej, zrealizowany w koprodukcji TVP, telewizji włoskiej RAI oraz amerykańskiej stacji CBS. To był wielki budżet, w którym strona polska zapewniła ok. 10 procent środków.
- Jakie doświadczenia pomagają Panu we współpracy z niełatwymi i wymagającymi partnerami produkcyjnymi z Europy i świata?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Z pewnością doświadczenia z mojej wieloletniej współpracy z firmą Lux Vide, czołowym włoskim wytwórcą miniserii telewizyjnych i największym producentem filmów o tematyce religijnej. Firma ta prowadzona jest od kilkudziesięciu lat przez znakomity ród Bernabei, znany z bliskich relacji z Watykanem i kolejnymi papieżami. Powstało w niej wiele filmów o ludziach Kościoła. Właśnie na licencji firmy Lux Vide rozpocząłem w lipcu br. realizację serialu dla TVP pt. „Ojciec Mateusz”, wg znanej również w Polsce oryginalnej włoskiej serii „Don Matteo”. To barwna opowieść o pewnym księdzu z małomiasteczkowej parafii, który w trudnych sytuacjach zamienia się także w… dociekliwego detektywa.
Długo poszukiwaliśmy odpowiedniego odtwórcy roli ks. Mateusza Żmigrodzkiego (odpowiednika włoskiego Don Matteo). Początkowo chcieliśmy, by był to aktor zbliżony aparycją i wiekiem do Terence’a Hilla. Ciekawostką jest, że w chwili rozpoczęcia prac nad pierwszym sezonem „Don Matteo” w 1998 r. Terence skończył 60 lat. Doszliśmy do wniosku że polski ksiądz musi być znacznie młodszy w momencie rozpoczęcia realizacji. Grono aktorów wyraźnie się wtedy zawężyło. W końcowym wyborze w znacznej mierze pomogła nam telewizja, jednoznacznie wskazując na Artura Żmijewskiego.
Oczywiste jest, że aktor ten należy obecnie do grona najpopularniejszych w Polsce i jego pojawienie się w naszym projekcie znacznie podniesie współczynnik oglądalności (co w efekcie przyczyni się do szybszej decyzji TVP1 o kontynuacji prac nad dalszym ciągiem serialu).
Byliśmy bardzo szczęśliwi, gdy po długich i trudnych negocjacjach z agentką Artura Żmijewskiego - panią Lucyną Kobierzycką udało nam się wreszcie podpisać umowę gwarantującą jego udział w naszym 13-odcinkowym serialu.
Żmijewski okazał się bardzo ciepłym, otwartym i gotowym do współpracy człowiekiem. Bez problemów został też zaakceptowany przez włoskich licencjodawców formatu z Lux Vide.
W „Ojcu Mateuszu” zobaczymy całą plejadę polskich aktorów. Serial wyreżyserował Maciej Dejczer. Na razie zaplanowano realizację do końca listopada 2008 r. pierwszych 13 odcinków, ale zakupiliśmy już prawa do pozostałych 105 scenariuszy i być może uda się nam zapoczątkować nowy popularny serial rodzinny, który na stałe zagości na antenie 1 Programu TVP.
- Jakie plenery i wnętrza oraz obiekty sakralne wykorzystano w „Ojcu Mateuszu”?
Reklama
- Długo szukaliśmy plenerów. Wiedzieliśmy już wtedy, że musi to być jakieś niewielkie miasto w Polsce, gdyż wnętrza w większości i tak nam przyjdzie filmować w Warszawie (względy aktorskie i produkcyjne). Po długiej dokumentacji nasz wybór padł na przepiękny Sandomierz, w którym - jak się okazało - niezbyt często goszczą filmowcy. W polskiej wersji serialu Sandomierz jest odpowiednikiem włoskiej miejscowości Gubbio, gdzie rozgrywa się akcja „Don Matteo”. Oba miasta łączy wspaniały i niepowtarzalny klimat, gdzie przeszłość doskonale splata się ze współczesnością.
Nasza ekipa szybko „zaaklimatyzowała się” w Sandomierzu i zdobyła sympatię mieszkańców. Można to było odczuć na każdym kroku. Wielu mieszkańców Sandomierza brało zresztą udział w naszej realizacji, dzielnie statystując. Bardzo ułatwiła nam też pracę fantastyczna i pełna wsparcia postawa władz miasta z burmistrzem - panem Jerzym Borowskim. Bez ich pomocy realizacja filmu byłaby trudna, a może w ogóle niemożliwa. Jeśli chodzi o stronę plastyczną serialu, to naszym zadaniem było znalezienie sposobu na artystyczną prezentację Sandomierza i możliwie wierne odwzorowanie charakteru przesyconych słońcem kadrów włoskiego oryginału. Operator Jarek Żamojda poradził sobie z tym zadaniem znakomicie. Nasz serial z całą pewnością będzie wspaniałą wizytówką tego pięknego miasta.
Mimo że akcja serialu ma miejsce w Sandomierzu, to po długich poszukiwaniach kościół naszego bohatera znaleźliśmy niedaleko Warszawy. Jest to piękny drewniano-murowany kościół pw. św. Wawrzyńca w Gliniance k. Otwocka, pochodzący z 1763 r.
Plebania ks. Mateusza natomiast znajduje się w Aninie, w pięknym drewnianym budynku. Ta bliskość Warszawy w przypadku obu obiektów w znacznym stopniu ułatwia nam produkcję serialu. Zdjęcia plenerowe w Sandomierzu wielokrotnie odbywały się, oczywiście, w okolicach tamtejszej bazyliki katedralnej Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Doskonale przebiegała współpraca z Kurią Sandomierską.
Konsultantem filmu „Ojciec Mateusz” ze strony kościelnej był ks. Dariusz Skoczylas. Współpraca z nim układała się znakomicie już od momentu rozpoczęcia prac nad scenariuszami odcinków. Potem na bieżąco opiniował takie elementy, jak sposób mówienia kazania, prowadzenia spowiedzi, tworzenia klimatu kościoła.
- Sięgnijmy do innych Pana działań. Z Włochami produkował Pan kilkuodcinkowy film telewizyjny o największym w Europie budżecie - kostiumową ekranizację „Wojny i pokoju” Lwa Tołstoja. Wspólnie z warszawską firmą Projektor przekonał Pan Telewizję Polsat do wyasygnowania znaczących środków, no i... odnieśliście kolejny sukces artystyczny…
- To był budżet koprodukcyjny w wysokości 25 mln euro, jeden z największych w dziejach europejskich telewizji. Nasz wpływ na ten projekt był, oczywiście, proporcjonalny do wysokości wyłożonych środków. Podobnie jak w „Janie Pawle II”, w tej miniserii zagrało kilku polskich aktorów, jednak były to role epizodyczne. Ważnym polskim elementem był udział w produkcji naszego wybitnego oskarowego kompozytora Jana Kaczmarka, który oprawił film fantastyczną muzyką. Ważnym efektem tej produkcji dla mnie i dla mojej firmy było zacieśnienie współpracy z liniowymi producentami litewskimi, bo to właśnie w Wilnie i okolicach powstała większość zdjęć do „Wojny i pokoju”. Z pewnością będzie to dobre zaplecze dla filmu fabularnego, o którym wspólnie myślimy. Już teraz mogę uchylić rąbka tajemnicy, że rzecz będzie dotyczyła postaci naszego wieszcza - Adama Mickiewicza.
Reklama
- Aby powstał film, którym zainteresowałyby się zagraniczne sieci telewizyjne, jego scenariusz z pewnością musi opowiadać o jakimś wspólnym ważnym wydarzeniu, dotyczącym kilku krajów?...
- Tak, i może właśnie dlatego w przyszłym roku planujemy w koprodukcji kilku krajów (Polski, Niemiec, Austrii, Turcji i Włoch) wysokobudżetowy (20 mln euro) serial fabularny o odsieczy wiedeńskiej pt. „Złote jabłko”. Udział TVP SA zapowiedział obecny prezes Spółki Andrzej Urbański. Moja firma Grupa Filmowa „Baltmedia” będzie - mam nadzieję, jak ustalono - producentem wykonawczym tego projektu. Do nas będzie należało zadbanie o właściwe proporcje historyczne zdarzeń ze scenariusza, tak by Polakom - na czele z królem Janem III Sobieskim - przypadło w akcji filmu poczesne miejsce. Chciałbym podkreślić, że naszym założeniem nie jest realizacja kontrowersyjnego filmu o starciu dwóch religii: chrześcijaństwa i islamu. Nie zamierzamy w krytycznym świetle pokazywać innowierców z tamtej epoki i dokonywać jakichś historycznych uogólnień. Wiadomo, że także dla Turków postać pokonanego w tej bitwie wezyra Kara Mustafy była bardzo kontrowersyjna. Głównym wątkiem naszej filmowej opowieści będzie awanturniczy romans i opowieść o dramacie jednostek na tle historii. Zdjęcia kręcone będą głównie w Wiedniu, jednak wiele scen zrealizowanych zostanie również w Polsce (np. w Wilanowie, na Wawelu).
- I jeszcze o filmie fabularnym z Jonem Voightem w roli Jana Pawła II koprodukowanym przez Pana. Czy Voight był bardzo wymagającą gwiazdą na planie filmu o Janie Pawle II?
Reklama
- Jon jest rzeczywiście filmową gwiazdą wielkiego formatu, ale nie dawał po sobie na co dzień tego poznać. Towarzyszyłem Voightowi na planie w Krakowie i we włoskim Cinecittŕ. Miło wspominam wspólną z nim podróż do obozu w Auschwitz, gdzie - jak pamiętam - był bardzo poruszony. Jon w ogóle bardzo się interesował życiem Papieża i Polaków. Spotkałem go potem w Nowym Jorku na specjalnym pokazie w Generalnym Konsulacie RP, gdy otrzymywał Order Orła Białego za zasługi dla Polski z rąk polskiego ambasadora. To naprawdę wspaniały człowiek i artysta z najwyższej półki.
- Co Panu najbardziej przeszkadza w pracy? Jak Pan się porusza w gąszczu procedur tzw. domykania budżetów z polskich źródeł? Czy łatwiej się Panu pracuje z telewizją publiczną, czy prywatną?
- Najtrudniejszy element w pracy producenta telewizyjnego i filmowego to konieczność ciągłego rozwiązywania najróżnorodniejszych problemów i szukania kompromisów. Procedury związane z pozyskiwaniem finansowania na produkcję filmową są już na szczęście coraz bardziej określone i konkretne. Regulują je odpowiednie przepisy. Pojawia się na rynku coraz więcej potencjalnych źródeł finansowania projektów filmowych. To, na co wszyscy narzekamy, to brak ulg podatkowych dla podmiotów finansujących te projekty i złe regulacje prawne związane z podatkiem VAT w odniesieniu do koprodukcji międzynarodowych i obrotu zagranicznego prawami. Trudno określić jakieś istotne różnice w sposobie pracy z telewizjami prywatnymi i TVP, jednak wydaje mi się, że decyzje produkcyjne są nieco szybciej podejmowane przez nadawców prywatnych.
- Z pewnością nie tylko wymiar zawodowy, ale również duchowy ma praca Pana jako producenta wykonawczego wymienionych filmów telewizyjnych i kinowych związanych z ludźmi Kościoła...
Reklama
- Siedziba mojej firmy Grupa Filmowa „Baltmedia” mieści się w Sopocie, a ja sam mieszkam w Gdyni. Działamy na rynku już od 12 lat. Z perspektywy czasu oceniam, że podstawowe jest dla mnie doświadczenie w pracy wyniesione z planów filmowych w różnych (nieraz odległych) zakątkach Europy. Praca producenta to ciągłe spotkania z różnymi ludźmi, również tymi o ponadprzeciętnej duchowości. Warto tu wspomnieć, że miałem niewątpliwy zaszczyt spotkać Papieża Benedykta XVI na naszej watykańskiej premierze „Jana Pawła II”.
- Jakie są perspektywy telewizyjnych i filmowych koprodukcji europejskich i czy możemy konkurować z Amerykanami?
- Aby konkurować z amerykańskimi sieciami telewizyjnymi bądź też aby stać się dla nich partnerem, europejscy nadawcy telewizyjni muszą się jednoczyć przy podejmowaniu wspólnych znaczących realizacji. Nawet największe obecnie budżety europejskich filmów czy seriali sięgają zaledwie połowy średnich budżetów wielkich seriali i filmów amerykańskich. Zdarza się jednak coraz częściej, że europejskie telewizje - by podnieść atrakcyjność swoich projektów - zapraszają do udziału w nich gwiazdy amerykańskie.
- Co by Pan robił, gdyby nie był producentem?
- To, co robiłem dotychczas i co jest moim pierwszym wyuczonym zawodem - zajmowałbym się reżyserią.