Reklama

Zakopiański szlak Sienkiewicza

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Letnia stolica ziem polskich przełomu XIX i XX wieku ściągała wielu artystów i intelektualistów, chociaż warunki dojazdu na wieś pod Giewontem nie były łatwe, a góralskie chałupy nie tylko były pozbawione komfortu, ale miały też budowę tak lichą, że podczas wichrów halnych gasły świece w pokojach. Najprawdopodobniej niedogodności te rekompensowały krajobrazy oraz klimatyczne zalety tego miejsca. Górski kurort odkrył, dzięki Helenie Modrzejewskiej, lekarz Tytus Chałubiński, który przybywszy tu ze względu na wybitną artystkę, osiadł w Zakopanem na stałe. Od tego czasu można mówić o trwałym magnetycznym uroku, który wzmocniły jeszcze potem legendy związane z zakopiańskimi postaciami.
Do miłośników Zakopanego należał Henryk Sienkiewicz, który wyróżniał miejscowość na planie swoich licznych podróży. Miał powiedzieć, że „ze względu na krótkość życia, najlepiej je spędzić w Zakopanem”. Bez uwzględnienia przerw przebywał w nim około trzech lat. Atmosfera podhalańskiego kurortu nie zawsze mu służyła, ale cenił uroki doliny pod Giewontem, chętnie do niej powracał z wojaży. Miał tu grono przyjaciół - bez wątpienia należących, według określenia jego wnuczki, do plemienia ludzi dobrych i szlachetnych. Tu najczęściej mieszkały w okresie letnim jego dzieci, hartujące się w klimacie tatrzańskim. Pisarz wyznawał, że pogoda wietrzna, deszczowa czasem „oddziaływa przygnębiająco; nerwy pod wpływem wilgoci rozkręcają się jak struny, na duszę wraz z mgłami opada prawdziwie angielski spleen, spowijając ją w melancholię, podobnie jak chmury otulają wierzchołki turni tatrzańskich”. Zachęcał też przyjaciół do przyjazdu, jak np. Artura Sienkiewicza w liście z 7 czerwca 1890 r.: „Ekskursje za to są wspaniałe i Tatry wielkością widoków nie ustępują wcale Alpom, nie mówiąc o tym, że nasi górale są nierównie troskliwsi, grzeczniejsi i serdeczniejsi dla gości od Szwajcarów. Wprawdzie są to po większej części potomkowie zbójów, a starzy sami jeszcze chodzili na rozbójnicze wyprawy - ale gość jest dla nich świętą osobą”.
Szczególną uwagę ówczesny świat artystyczny kierował w stronę rodzimych mieszkańców Podhala. Największą spośród nich sławą cieszył się Jan Krzeptowski Sabała, niepiśmienny bajarz, gawędziarz, zaprzyjaźniony z wszystkimi osobistościami Zakopanego. Czuł się z nim blisko związany także autor „Trylogii”. Pisał: „Mam tu takiego starca lat 90, który przychodzi do mnie i opowiada mi historie rozbójnicze językiem Homera”. Jedną z jego przypowieści, zasłyszaną w pierwszej połowie czerwca 1889 r., podczas wycieczki nad Czarny Staw Gąsienicowy, spisał w noweli „Sabałowa bajka”. Utrwalił w niej wyjątkową, pochodzącą z ducha ludu pobożność, w której źródłem otuchy jest niezachwiana wiara w opatrzność Boga. O tej góralskiej bogobojności ks. Józef Tischner mówił, że „jest to wiara zakorzeniona w dosłownym rozumieniu Biblii. Gniew Boga nie jest metaforą. Tego gniewu trzeba się bać. Z drugiej strony włos z głowy nie spada bez woli Bożej”. Kontakt z podhalańskim poczuciem zaufania w relacji człowieka z Bogiem stanowił ogromne wsparcie dla Sienkiewicza, który przedwcześnie owdowiał, w 1885 r., pozostając z dwojgiem malutkich dzieci. Gadka Sabały o Panu Jezusie i o śmierci uczy podporządkowania woli Boga, który czuwa nad każdym żywotem. Pisarz cenił góralskiego gazdę jako filozofa, po jego śmierci zapisał: „Naprawdę, była to większa postać, niżby kto myślał. I miła, bliska dusza”.
Pierwszy pobyt Sienkiewicza wypadł latem 1886 r. Gościł go wówczas z dziećmi i szwagierką Jadwigą Janczewską na plebanii ks. Józef Stolarczyk, pierwszy proboszcz Zakopanego. Podczas kolejnych przyjazdów, witany zawsze entuzjastycznie, mieszkał w różnych miejscach, np. w chacie Dembowskich, nazwanej Afapark (Małpi Gaj), w domu Zborowskich, u Wójciaka, Trzebuni. Niewątpliwie wrażenia z pierwszego pobytu zdecydowały o powrotach. W altanie przy „księdzówce” z widokiem na Giewont pisarz czytał któryś raz z kolei „Odyseję” Homera, co miał potem wspominać po wielekroć jako jedną z najmilszych chwil. Epos ów współgrał z charakterem zakopiańskiej rzeczywistości, więc i towarzyszył też później wyprawom w góry, był źródłem analogii między światem greckich wyobrażeń a podhalańskimi zjawiskami. Słuchał go nazwany przez Stanisława Witkiewicza „Homerem Tatr” Sabała, który przewodniczył, obok innych górali, wycieczkom w doliny tatrzańskie.
W Zakopanem można było obcować z niejednym herosem, a zaliczyć do nich trzeba gościnnego gospodarza plebanii. Budził respekt ks. Stolarczyk, który za punkt honoru postawił sobie przeobrażenie pierwotnej religijności górali, która dopuszczała zbójecki i kłusowniczy proceder. Był zahartowanym taternikiem, człowiekiem olbrzymiego wzrostu, wielkiej odwagi i siły fizycznej. Podhalanin, wygłaszający w gwarze góralskiej kazania pełne prostoty doskonale trafiał do serc pokrewnych duchowo parafian. Dzięki niemu powstał, zbudowany w 1847 r. przez cieślę Sebastiana Gąsienicę Sobczyka, pierwszy drewniany kościół w Zakopanem. Gdy okazał się zbyt ciasny, proboszcz położył kamienne fundamenty pod pierwszy murowany kościół w październiku 1877 r., uprzednio odprawiwszy w sierpniu procesję na miejsce, gdzie miała powstać nowa, okazała świątynia.
Do wzniesienia kościoła w stylu neoromańskim przyczynił się również Sienkiewicz. W rok po śmierci ks. Stolarczyka, pod wpływem jego następcy ks. Kazimierza Kaszelewskiego, zwróciła się do powieściopisarza delegacja górali z prośbą o odczyt na rzecz budowy kościoła. Twórca, przebywający wówczas w Zakopanem od czerwca do połowy września, skupiony nad „Rodziną Połanieckich”, postanowił opracować kilka końcowych obrazów do zamierzonej dopiero powieści „Quo vadis”. W sali Dworca Tatrzańskiego, ozdobnie na tę okoliczność udekorowanej, 11 sierpnia 1894 r. odczytał szkice, wśród których znalazły się najistotniejsze sceny chrześcijańskiego eposu, w tym legenda związana z kapliczką rzymską. Poruszenie, jakie wywołało to pierwsze czytanie „Quo vadis” wśród tłumu, którego kasyno nie było w stanie pomieścić, było objawem artyzmu, dzięki któremu powieść ta zasłynęła szeroko na całym świecie. Jednocześnie słusznie przewidywano powodzenie przedsięwzięcia budowlanego w „Gazecie Polskiej”, która miała powieść drukować: „kościół zakopiański zdobędzie fundusz tem snadniej, że rzadko chyba przedmiot odczytu tak się szczęśliwie do celu jego dostraja”. Dochód przeszedł wszelkie najśmielsze oczekiwania. Budowa kościoła została ukończona równolegle z finałem „Quo vadis” w 1896 r.
Autor „Trylogii” najchętniej wracał na wieś pod Giewontem latem, ale zachwycał się i jego zimową aurą. Znaczna część jego powieści powstawała w tym galicyjskim kurorcie. Sceny podhalańskie z „Potopu” były już napisane, gdy Sienkiewicz przyjechał po raz pierwszy do Zakopanego, ale obserwacje poczynione w Tatrach zaowocowały silnie w „Krzyżakach”. Znajomości gwary podhalańskiej saga o rycerzach z Bogdańca zawdzięcza swoją szatę językową, a gadkom Sabały jej bohaterowie, a zwłaszcza Maćko, nie tylko niejeden rys, ale i uzdrowienie. Można rzec, że sztuki medycyny ludowej nauczył się stary rycerz z opowieści Sabałowych. Czas odpoczynku wypełniały Sienkiewiczowi rozmowy na werandzie w „Cukierni Zakopiańskiej”, niegdyś Skowrońskiego (u Skowronka), gdzie w dysputach grona artystów przypadała mu zawsze rola przewodniczącego. Ostatni pobyt pisarza, zaledwie trzydniowy, miał miejsce 100 lat temu na początku września. Konsultacje u twórcy pierwszego nowoczesnego sanatorium przeciwgruźliczego, specjalisty od chorób płucnych, Kazimierza Dłuskiego dały wtedy pisarzowi nadzieję na to, że u córki nie rozwinie się choroba, która uprzednio odebrała mu żonę. Chociaż miał więcej pod Giewont nie przybyć, snuł marzenia w Vevey, w swej ostatniej przystani tuż przed śmiercią, w listopadzie 1916 r., o przyjeździe do Zakopanego.
Na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku spoczywa zakopiański krąg przyjaciół Sienkiewicza. Ich skromne groby niezmiennie świadczą o powszechności odwiecznego rytmu życia, uzasadnionego w „Sabałowej bajce” mądrością Boga. Rozpoczęty w styczniu tego roku z okazji 200. urodzin Mszą św. w starym kościółku przy Kościeliskiej i uroczystą salwą myśliwską „Sabałowy cas”, w czerwcu w Boże Ciało przybrał formę muzykanckiej imprezy plenerowej pod chałupą sławnego gazdy tatrzańskiego na Starych Krzeptówkach. Po procesji, która zgromadziła tłumy wiernych do parafialnego kościoła Świętej Rodziny, oddanego w 1899 r., pod chałupą Sabały zagrało dwieście góralskich gęśli, odtwarzając nuty, którymi zachwycano się przed przeszło wiekiem. Co prawda, nie wszystkie miejsca sprzed stu lat się zachowały, np. na miejscu sławnej cukierni powstał hotel „Giewont”, a budynek Dworca Tatrzańskiego trzeba było wznieść od nowa po pożarze, jednak liczne przejawy pamięci o legendowych postaciach zakopiańskich, w tym znaki hołdu, niwelują poczucie straty. Przywoływanie szczytnej tradycji jest stałym elementem zakopiańskiej rzeczywistości. Przywiązanie do niej objawia się nawet w drobnych gestach, czego symbolem jest umieszczona na domu ks. Stolarczyka, przy ul. Nowotarskiej, tablica upamiętniająca pierwszy przyjazd Sienkiewicza do Zakopanego, a odsłonięta w 100. rocznicę ostatniego pobytu i jednocześnie w 70. rocznicę śmierci pisarza - 15 listopada 1986 r.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Czy jestem gotowy tracić swoje życie w tej doczesności?

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Agata Kowalska

Rozważania do Ewangelii Łk 17, 26-37.

Piątek, 15 listopada. Dzień Powszedni albo wspomnienie św. Alberta Wielkiego, biskupa i doktora Kościoła
CZYTAJ DALEJ

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Bogaty w miłosierdzie

2024-11-16 13:11

Archiwum Artura Grabczyka

    - Nie dbał o rozgłos, lecz dyskretnie – do samego końca ziemskich dni – pomagał ludziom doświadczonym cierpieniem czy ubóstwem – wspominał zmarłego kard. Stanisław Dziwisz.

    Byłem poruszony pogrzebem śp. Zygmunta Grabczyka 14 września br. w Sułkowicach. Wraz z liczną rodziną uczestniczyło w nim bardzo wielu ludzi. Pogrzeb prowadził kard.Stanisław Dziwisz wraz z bp. Janem Zającem. Przy ołtarzu stanęło także 30 kapłanów! Trumnę okalały wieńce, a nad nimi górowała złota oznaka w służbie narodu nadana przez prezydenta RP Andrzeja Dudę.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję