Reklama

Chocholi taniec

Posłowie szukający prawdy o katastrofie smoleńskiej, którzy zwracają się o pomoc do sojuszników Polski, nazwani zostali zdrajcami. Jak wobec tego określić tych, którzy przekazali Rosjanom los całego śledztwa?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mimo gorszących i skandalicznych wieści z Rosji polski rząd zachowuje się tak, jakby wszystko przebiegało zgodnie z planem. Politycy mówią jedynie o innej kulturze prowadzenia śledztwa, wschodnich standardach lub kosmetycznych niedociągnięciach. Media zaś jak mantrę powtarzają, że przecież i tak wiadomo, kto zawinił: piloci, zła pogoda, niefortunny zbieg okoliczności. Gdy zaś ktokolwiek próbuje podważyć sposób, w jaki Rosjanie prowadzą śledztwo, zostaje okrzyknięty nawiedzonym odszczepieńcem.
Przykładem takiego alergicznego zachowania może być reakcja na wizytę Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza w Waszyngtonie. Politycy PiS pojechali tam, aby prosić amerykańskich kongresmenów i ekspertów o pomoc w wyjaśnieniu katastrofy. Taki apel o pomoc nie powinien nikogo dziwić. Zwłaszcza że Ameryka jest naszym sojusznikiem wojskowym. Wydawać by się mogło, że misja posłów reprezentujących parlamentarny zespół ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy jest czymś naturalnym i powinna mieć wsparcie rządu, prezydenta i MSZ. Nic bardziej mylnego. Ich misja została określona przez Pawła Grasia jako coś „ocierającego się o zdradę”, bo o pomoc zwrócili się do „obcego mocarstwa”. Po raz pierwszy w historii III RP rzecznik rządu używa sformułowań rodem z Gomułkowskich przemówień. Pytanie: Dlaczego pomoc państwa sojuszniczego, które ma najlepszych lotniczych ekspertów na świecie, jest zdradą?

Niewygodna misja

Reklama

W historii świata nie było podobnej katastrofy, w której zginęłoby tak wielu wysokich urzędników państwowych, generałów NATO oraz prezydent niepodległego państwa. Dlatego też powinna się liczyć każda próba, która może pomóc wyjaśnić jej przyczyny. Nawet gdyby misja polityków PiS zakończyła się kompletnym fiaskiem, to mimo wszystko lepiej robić cokolwiek niż biernie patrzeć, jak Rosjanie pokazują „figę z makiem” polskiej prokuraturze.
Mimo drwin i szyderstw wizyta polskich polityków w Waszyngtonie może przynieść większe niż zapowiadane wcześniej rezultaty. Udało się bowiem dotrzeć m.in. do republikańskiej kongresmenki Ileanie Ros-Lehtinen, która po wygranych wyborach w USA będzie zasiadać w fotelu przewodniczącej Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. Jest więc najwłaściwszą osobą w całym Kongresie. Ona może pchnąć polskie śledztwo do przodu i nadać mu międzynarodowy rozgłos. - Wręczyliśmy jej kopię apelu o powołanie międzynarodowej komisji ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, którą podpisało 330 tys. osób - tłumaczy Anna Fotyga. 30 tys. z nich to podpisy nowojorskiej Polonii, czyli amerykańskich obywateli i wyborców. Kongresmeni dostali również nieznane dotychczas zdjęcia pokazujące, jak Rosjanie niszczą dowody katastrofy. - Polska jest najlepszym sojusznikiem USA w Europie, powinno więc być czymś oczywistym i normalnym, że zwraca się do nas o pomoc - uważa Richard Burr, senator z Karoliny Północnej. Jego zdaniem, obecne stanowisko Polski wobec Rosji może zachwiać równowagę w Europie Środkowo-Wschodniej. - Dzikich zwierząt nie trzyma się na wolności. Ci, którzy pozwalają tygrysowi biegać po swoim podwórku, marnie kończą - dodaje amerykański polityk.
Podczas pobytu w USA polscy posłowie spotykali się również z ekspertami ds. lotnictwa. Prosili ich o ekspertyzy oraz o wsparcie w dalszych pracach komisji, kierowanej przez Antoniego Macierewicza. Byli m.in. w Krajowej Radzie Bezpieczeństwa Transportu (NTSB), która jest odpowiednikiem rosyjskiego MAK-u. Polska delegacja przekazała tej instytucji dokumenty, zdjęcia i filmy pokazujące, co Rosjanie robili z wrakiem rządowego tupolewa. Wywołało to niemałe zgorszenie. - Jeszcze raz spotkamy się z przedstawicielami NTSB po publikacji ostatecznej wersji raportu MAK - podkreśla Antoni Macierewicz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Znikający oficer

Reklama

Podczas gdy misja polityków PiS trwała w najlepsze, polska prokuratura wojskowa zorganizowała konferencję prasową. Wieści z postępu śledztwa i relacji z Rosjanami nie są - łagodnie mówiąc - najlepsze. - Na mocy konwencji międzynarodowych, będących podstawą prawną, stanowisko prokuratury rosyjskiej, która unieważniła zeznania dwóch kontrolerów z 10 kwietnia, musi być wiążące - poinformował prokurator płk Ireneusz Szeląg. Niezależnie od tego dokumenty, czyli protokoły przesłuchań kontrolerów, których dokonano w dniu katastrofy prezydenckiego TU-154 M, pozostają w aktach, ale są „wyłączone z procesu wnioskowania”. Jednym zdaniem: są, ale tak jakby ich nie było. - To jakiś absurd. (...) Albo coś jest w aktach, albo tego nie ma - mówi w „Naszym Dzienniku” prof. Piotr Kruszyński z UW.
Obecnie prokuratorów polskich i rosyjskich obowiązują poprawione zeznania Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki, które sporządzono dopiero kilka miesięcy po katastrofie. Wokół zeznań zrobiło się gorąco już w czerwcu, kiedy wyszło na jaw, że są co najmniej dwie wersje protokołów. Dopiero w sierpniu relacje kontrolerów zostały ujednolicone i są obecnie jedyną obowiązującą wykładnią tego, co działo się na smoleńskiej wieży kontroli lotów 10 kwietnia. Polska prokuratura wielokrotnie zwracała się do Rosjan o ponowne przesłuchanie Plusnina i Ryżenki. Niestety, do tej pory nie otrzymano odpowiedzi.
Najbardziej skandaliczny jest fakt, że w nowym protokole nie ma ani śladu o płk. Nikołaju Krasnokutskim, który specjalnie tego dnia przyjechał na lotnisko Siewiernyj, aby nadzorować wieżę kontroli lotów. - Choć był on wspominany we wcześniejszych protokołach zeznań z 10 kwietnia i widzieli go polscy piloci Jaka-40, którzy wylądowali w Smoleńsku przed rządowym samolotem, to jednak ze śledztwa wyparował - podkreśla red. Tomasz Sakiewicz, który tuż po konferencji prasowej komentował postanowienie wojskowej prokuratury. - Do takich kuriozalnych sytuacji nie doszłoby, gdyby to Polacy prowadzili śledztwo - dodaje naczelny „Gazety Polskiej”.
Pojawiająca się i znikająca postać płk. Krasnokutskiego mogłaby być bardzo ważna w dalszym procesie ustalania przyczyn katastrofy. Według portalu gazeta.pl, to właśnie tajemniczy pułkownik przejął inicjatywę decyzyjną na wieży kontroli lotów. W kluczowym momencie dzwonił do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na wydanie zakazu lądowania (zamknięcie lotniska). Rozmówcy Krasnokutskiego z Moskwy uważali, że mimo fatalnych warunków Polakom należy pozwolić lądować, bo „może im się uda”. We wrześniu prokurator generalny Andrzej Seremet ujawnił, że strona polska zwracała się dwukrotnie o udostępnienie nagrań rozmowy ze smoleńskiej wieży kontroli lotów z Moskwą - bezskutecznie.
Jak wiadomo, rządowemu tupolewowi nie udało się wylądować. Ale płk. Krasnokutskiemu udało się zniknąć z protokołów zeznań. Wykładnia rosyjskich śledczych wydaje się być jasna i prosta: Skoro pułkownika nie było na wieży, to też nie było żadnego rozmówcy w Moskwie.

„Wprost” manipulacja

Kilkanaście dni wcześniej „sensacyjne doniesienia” płynące z akt prokuratorskich opublikowało „Wprost”. Po ich lekturze czytelnik samodzielnie mógł dojść do przekonania, że zwierzchnik sił powietrznych, gen. Andrzej Błasik, był bardzo despotyczny wobec podwładnych. Czytelnik domyślił się więc, że najprawdopodobniej to on wyrwał ster z rąk wystraszonych pilotów 36. Pułku Specjalnego i rozbił rządowy samolot.
Publikacja „Wprost” wpisała się więc w wytyczony przez „Gazetę Wyborczą” scenariusz. Na jej łamach już wcześniej pisano, jakoby prezydent lub ktoś z jego otocznia wywierał naciski na pilotów. Na potrzeby tej teorii kilkanaście dni po katastrofie przypominano lot prezydenta podczas wojny w Gruzji. Tym razem również dziennikarze „Wprost” nie omieszkali przypomnieć podobnej insynuacji. Media te zachowują się tak, jakby chciały przeforsować tezę, według której prezydent Lech Kaczyński był samobójcą. Niczym islamski terrorysta rozkazał zastraszyć pilotów, przejąć stery i rozbić samolot. Gdyby nie informacje z prokuratury, pewnie doszliby do tego, że celem prezydenta był precyzyjny atak na rosyjską brzózkę. Dociekliwi dziennikarze „Wprost” wykradli akta z prokuratury, ale nie potrafili sprawdzić faktu, że po incydencie gruzińskim to właśnie gen. Błasik bronił decyzji pilotów. Jak widać, ten epizod już nie pasowałby do prostej układanki.
Hipotezę o Błasiku za sterami Tu-154M obaliła prokuratura wojskowa. - Biegli uznali, że wyniki badań upoważniły ich do wydania stwierdzenia, iż uszkodzenia ciał członków załogi pozwalają stwierdzić, że są to cechy charakterystyczne dla osób, które zasiadały w fotelu I i II pilota - poinformował płk Ireneusz Szeląg. W ten sposób dalsze spekulacje na ten temat zostały ucięte. Szkoda tylko, że wdowa po gen. Błasiku przez kilka tygodni musiała znosić podejrzliwe spojrzenia innych, gdy porządkowała grób swego męża w kwaterze smoleńskiej na Powązkach. - Nie ma już mojego męża, nie ma jego dobrego imienia, bo zrównali go z ziemią, a ja już nie mam sił, stojąc nad jego grobem, słyszeć za moimi plecami, odzywki typu: „szaleniec”, „siedział za sterami”, „to on naciskał na pilotów” - mówiła Ewa Błasik w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”. Ma ona wielki żal do ludzi, którzy stoją za publikacją we „Wprost”.

Polacy! Nic się nie stało...

Podczas spotkania z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej nawet premier Donald Tusk przyznał, że po 10 kwietnia była możliwość zawarcia innej umowy z Rosją, która ułatwiłaby śledztwo. Dlaczego tego nie zrobiono? Według mec. Bartosza Kownackiego, który uczestniczył w spotkaniu, przedstawiciele rządu mówili, że nie starali się o to w obawie o rosyjską reakcję na taki postulat. Nie powiedziano jednak, czy były jakieś podstawy i sygnały, aby mieć tego typu obawy.
Czarę goryczy przelewa fakt, że tuż po katastrofie społeczność międzynarodowa i specjalistyczne instytucje oferowały Polsce pomoc w wyjaśnieniu jej przyczyn. Polskie władze jednak odmówiły i całość oddały w ręce Rosjan. Teraz, gdyby nawet udało się zaangażować międzynarodowe instytucje, to i tak niewiele one zrobią bez wsparcia polskiego rządu. Nikt przecież nie będzie pomagał nam na siłę. - Podczas spotkania z rządem usłyszeliśmy rzeczy przygnębiające. Premier nie deklaruje poparcia dla starań o umiędzynarodowienie tego postępowania. Nie poprze, bo nie widzi takiej możliwości ani potrzeby - relacjonował po spotkaniu Andrzej Melak, brat zmarłego przewodniczącego Komitetu Katyńskiego.
Do niedawna mówiło się, że smoleńskie ofiary poległy w walce o prawdę. Teraz nasi wschodni sąsiedzi nie będą mogli dalej zaprzeczyć zbrodni katyńskiej. Po tym, jak Duma Federacji Rosyjskiej uchwaliła symboliczny dokument, wydawać by się mogło, że wszystko jest już jasne. Jednak Rosjanie w kwestii katyńskiej grają na dwóch fortepianach. Dlatego też sygnały dochodzące z Moskwy są schizofreniczne, albowiem z jednej strony słyszymy - jak parlamentarzyści przyznają się do zbrodni na polskich oficerach, a z drugiej - Kreml wysyła do Strasburga dokument, według którego nie czuje się odpowiedzialny nie tylko za zamordowanie polskich oficerów, ale także za śledztwo katyńskie. Według rosyjskiego dokumentu, nawet tabliczki z nazwiskami umieszczonymi na mogiłach katyńskich nie potwierdzają - w sensie prawnym - ani tego, że ofiary tam spoczywają, ani że zostały zamordowane. W dokumentach przesłanych do Strasburga jest mowa jedynie o „wydarzeniach katyńskich”, a nie o zbrodni, tak jak w uchwale Dumy.
Rosja nadal więc pozostaje nieobliczalna, a kremlowska dyplomacja jest głównym rozgrywającym zarówno w sprawie Katynia, jak i Smoleńska. Po 10 kwietnia 2010 r., Rosjanie coraz głośniej nucą nam znaną z trybun piłkarskich piosenkę: „Polacy! Nic się nie stało...”. Najgorsze jest jednak to, że polska strona zaczyna do tej melodii tańczyć... Miejmy nadzieje, że na końcu tego chocholego tańca, nie przyjdzie nam znów wspólnie śpiewać: „Miałeś, chamie, złoty róg. Ostał ci się ino sznur”.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Współpracownicy św. Pawła

Niedziela Ogólnopolska 4/2022, str. VIII

Adobe Stock

Święci Tymoteusz i Tytus, biskupi

Święci Tymoteusz i Tytus, biskupi

Byli jednymi z najbliższych współpracowników Apostoła Narodów. Należą do pierwszego pokolenia biskupów, którzy byli uczniami Apostołów.

Tymoteusz, którego imię greckie oznacza „tego, kto czci Boga”, przyjął chrzest z rąk św. Pawła. Urodził się w Listrze z matki Żydówki i ojca Greka (por. Dz 16, 1). Święty Paweł w swoim Liście do Tymoteusza przekazuje nam imiona jego matki – Eunice oraz babki – Lois (por. 2 Tm 1, 5). Apostoł Narodów wybrał Tymoteusza na swego towarzysza podróży misyjnych – Tymoteusz przemierzył razem z Pawłem i Sylasem Azję Mniejszą, aż po Troadę, skąd przeszli do Macedonii. Spotykamy go w Atenach, w Tesalonice. Był w Koryncie. Sam św. Paweł doceniał zaangażowanie Tymoteusza w dziele misyjnym i ewangelizacyjnym. Napisał o nim w swoim Liście do Filipian: „Nie mam bowiem nikogo równego mu duchem, kto by się szczerze zatroszczył o wasze sprawy” (Flp 2, 20). Tymoteusza odnajdujemy również w Efezie podczas trzeciej podróży apostolskiej Pawła. Benedykt XVI w jednej ze swoich katechez podkreślił, że „Tymoteusz jawi się jako wielki pasterz”. Według Historii kościelnej Euzebiusza, Tymoteusz był pierwszym biskupem Efezu.
CZYTAJ DALEJ

Ewangelia jest Dobrą Nowiną dla wszystkich

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii Mk 16, 15-18.

Sobota, 25 stycznia. Święto Nawrócenia św. Pawła Apostoła
CZYTAJ DALEJ

Chcesz zostać rodzicem chrzestnym? Uczęszczaj na szkolna katechezę

2025-01-26 07:57

[ TEMATY ]

katecheza

chrzestni

Andrzej Sosnowski

Adobe Stock

W diecezji płockiej osoba, która ma zostać matką chrzestną lub ojcem chrzestnym, winna złożyć oświadczenie, które dotyczy jej życia sakramentalnego i praktyk religijnych. W jego treści zaznaczono m.in., że jeśli kandydat nadal uczy się w szkole, powinien uczęszczać na lekcje religii. Nowy przepis wprowadził w życie biskup płocki Piotr Libera specjalną instrukcją. Jest on realizacją zapisów adhortacji „Amoris laetitia” z 2016 roku, odnoszących się do „rozeznawania”, czy osoba podejmująca funkcję chrzestnego spełnia wszystkie warunki, określone przez prawo kanoniczne. Kandydat rozstrzyga te sprawy w swoim sumieniu.

Rola rodziców chrzestnych to nie tylko honor, ale przede wszystkim odpowiedzialność. To oni mają wspierać dziecko w życiu wiary, dawać mu przykład chrześcijańskich wartości i towarzyszyć w duchowej drodze. Wymagania Kościoła względem kandydatów na rodziców chrzestnych są jasne i mają na celu zapewnienie, że osoby pełniące tę rolę będą w stanie rzeczywiście pomagać dziecku w jego życiu religijnym. Warto pamiętać, że chrzestni to osoby, które nie tylko biorą udział w sakramencie, ale także są zobowiązane do całorocznego świadectwa wiary i życia zgodnego z nauką Kościoła. Nie dziwi zatem fakt, iż winni oni uczęszczać na zajęcia religii w szkole. Nauczyciele religii na zajęciach przekazują przecież nie tylko informacje, ale starają się także o podstawowych doktrynach i historii Kościoła, starają się wprowadzać uczniów w głębsze zrozumienie sensu życia chrześcijańskiego i roli, jaką religia odgrywa w codziennym życiu.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję