Rozmowa z dr. Janem Żarynem, historykiem, pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN
Jan Ośko: - Do dzisiaj można usłyszeć, że w sierpniu 1980 r. prymas Stefan Wyszyński był przeciwny strajkom...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dr Jan Żaryn: - Jest to pogląd fałszywy. Wynika to z materiałów, do których dotarłem. Teza jest fałszywa przede wszystkim dlatego, że punktem odniesienia dla Prymasa, nie była szczegółowa kwestia, czy robotnicy mają prawo do strajku, czy nie. W tej materii jego opinia była jednoznaczna - robotnicy mają prawa do strajku, gdyż wynika to z praw człowieka. Natomiast dla Prymasa punktem odniesienia było, w jakiej mierze społeczeństwo polskie, pozbawione w gruncie rzeczy władzy mogło wziąć na siebie odpowiedzialność za państwo, a zatem - paradoksalnie - musiało dokonać samoograniczenia słusznych żądań. Tutaj szczególnie istotnym wydarzeniem z punktu widzenia Prymasa było spotkanie z Edwardem Gierkiem i Stanisławem Kanią z 25 sierpnia, tuż przed planowanym wyjazdem na Jasną Górę, gdzie miała zebrać się Rada Główna Episkopatu Polski. W tym miejscu mała dygresja: rozmawiając wcześniej z Edwardem Gierkiem na początku roku 1979 Prymas powiedział mu, że będzie to prawdopodobnie ostatnia rozmowa i gdyby Gierek chciał doprowadzić do kolejnego spotkania, musi zrealizować bardzo liczne postulaty, które Kościół mu wyznaczył. Wśród tych postulatów były przede wszystkim, mówiąc oględnie, kwestie malwersacji finansowych.
- Prof. Romuald Kukołowicz podaje, że prymas Wyszyński dysponował informacjami o tym, że I sekretarz Gierek posiada kilkanaście luksusowych posiadłości.
- Nie miałem możliwości sprawdzenia tej informacji. Pan Kukołowicz mówił mi o tym. Rodzina Edwarda Gierka posiadała i korzystała z - o ile pamiętam - jedenastu mniejszych lub większych posiadłości. Na ile jest to informacja rzeczywista, tego sprawdzić mi się nie udało. Natomiast tajemnicą poliszynela było to, że wielu dygnitarzy partyjnych np. Maciej Szczepański posiadło rozliczne domy, dacze i w prywatnych celach korzystało z publicznych dóbr, jak samolot czy jacht. Podróżowali samolotami po Europie Zachodniej, gdy w tym samym czasie kupowano cukier na kartki. W ten sposób korupcji uległo wielu ludzi władzy.
- Wróćmy do spotkania Prymasa z Gierkiem...
Reklama
- W sierpniu 1980 r. Prymas zastanawiał się zatem, czy spotkać się z Edwardem Gierkiem. Cała rzeczywistość pokazywała, że państwo zarządzane jest przez osoby, które wręcz
namawiają do działań korupcyjnych. Jednak sytuacja była dramatyczna, strajki na Wybrzeżu spowodowały pozytywną decyzję Prymasa i doszło od rozmów w Klarysewie. Tam okazało się, że
Edward Gierek jest człowiekiem pozbawionym jakiejkolwiek woli politycznej, jedyne co potrafił z siebie wydusić, to że obawia się interwencji sowieckiej. I widać było po nim, że nie
udaje, i że jest to obawa autentyczna. Gierek liczył na Prymasa, że powstrzyma strajki.
W odróżnieniu od Gierka, Prymas był człowiekiem pełnym inicjatywy i pomysłów. Uważał, że naturalnym prawem robotników jest prawo do strajku, zabronione w socjalistycznym państwie
a egzekwowane przez związki zawodowe w systemie - rzekomo - mniej postępowym, kapitalistycznym. Uważał za konieczne zalegalizowanie robotniczych i samorządnych
związków zawodowych, które winny być skonstruowane na zasadach branżowych. Natomiast nie podzielał wszystkich żądań ekonomicznych, wysuwanych przez strajkujących. Dobro państwa, a nie władzy,
wymagało - jego zdaniem - daleko idącej wstrzemięźliwości ze strony protestujących. W trakcie tego spotkania, Prymas powiedział I sekretarzowi KC PZPR, że
na jego miejscu przestałby rozmawiać z Prymasem Wyszyńskim, tylko wsiadłby w samolot i poleciał do Gdańska. Tak powinien zachować się polityk. Była to rozmowa bardzo ciekawa,
świadczyła przede wszystkim o tym, że Prymas widział państwo jako dobro, bez wzglądu na to, kto sprawuje władzę.
Jak się wydaje, rozmowa i stan psychiczny ówczesnego władcy, wpłynęły na treść przemówienia Prymasa Wyszyńskiego, które nacechowane było nie do końca wypowiedzianą troską o biologiczne
przetrwanie narodu. Wobec zaniku ośrodka realnej władzy w państwie, odpowiedzialność za byt narodu i państwa spadła na Kościół i na robotników. Nie dlatego
należało się samoograniczać, że nie było racji po naszej stronie, tylko dlatego, że nie było władzy, która by broniła nas od dużo gorszych konsekwencji, w postaci wkroczenia Sowietów. Czy Prymas
miał rację, to inna kwestia.
- A może wstrzemięźliwość Prymasa brała się z tego, że wśród doradców w stoczni zaczęli dominować ludzie, do których Prymas nie miał zaufania?
- Tego jeszcze Ksiądz Prymas nie mógł wiedzieć. Oczywiście był pewien kłopot natury komunikacyjnej. W zasadzie dopiero 26 sierpnia Prymas mógł skonfrontować swoje informacje z tym, co miał do powiedzenia biskup gdański Lech Kaczmarek. Bp Kaczmarek jawił się na początku strajku w Stoczni im. Lenina jako osoba, która traktuje stoczniowców na dystans.
- Jak to, wysyła przecież ks. Henryka Jankowskiego do stoczni.
Reklama
- Nie było to takie proste. Do Biskupa zgłosiła się delegacja z Anną Walentynowicz na czele, prosząc o umożliwienie odprawienia Mszy św. na terenie stoczni. Miała odbyć się
ona 17 sierpnia, a zatem w niedzielę. W dniu rozmowy, 16 sierpnia, stoczniowcy zadecydowali, że będą dalej strajkować, mimo otrzymania gwarancji finansowych. Mam wrażenie,
że bp Kaczmarek popełnił pewien błąd sytuacyjny polegający na tym, że uwierzył władzy, która twierdziła, że strajk będzie miał lokalne znaczenie, podobne jak strajki, które wybuchały w lipcu,
choćby w Lublinie. Lokalność polegała na tym, że robotnicy wracali do pracy po otrzymaniu podwyżek. Robotnicy zostali przez bp. Kaczmarka niedocenieni - jako ci, którzy nie walczą o wyższe
racje tylko o racje ekonomiczne.
Ani Prymas Wyszyński ani inni biskupi nie twierdzili, że postulaty ekonomiczne robotników - symbole postawy roszczeniowej - są słuszne. Biskupi przyznawali racje robotnikom w sferze
politycznej. Mimo oporów, mimo podejrzeń co do instrumentalizacji nabożeństwa przez robotników, Ordynariusz wyraził zgodę. 17 sierpnia ks. Jankowski - proboszcz pobliskiej świątyni św. Brygidy,
wyznaczony przez Ordynariusza, odprawił pierwszą Mszę św. na terenie stoczni im. Lenina.
- Konferencja Episkopatu poparła żądania wolności zrzeszania się w związki zawodowe.
- Oczywiście. Natomiast cała sfera dotycząca zadań ekonomicznych była uznawana za objaw sowietyzacji klasy robotniczej. Roszczeniowość robotników nie była popierana, choć nie była to wina tylko samych robotników, lecz indoktrynacji systemowej, a zatem przede wszystkim władzy. Co więcej, sama władza była zainteresowana by utrzymać świadomość robotników na poziomie walki o byt. Kościół nie zamierzał iść śladem systemu komunistycznego.
- Lech Wałęsa także chciał skończyć strajk po uzyskaniu zapewnień finansowych.
Reklama
- Po 17 sierpnia następuje pewne przełamanie, które w dużej mierze jest zasługą stoczniowców, może jeszcze bardziej kobiet z Ruchu Młodej Polski, które w tym strajku
brały udział. Do bp. Kaczmarka dociera informacja, że robotnicy autentycznie się modlą, autentycznie potrzebują kapłana, autentycznie przystępują do sakramentu pojednania i przystępują do Komunii
św. Ten wybuch pobożności powoduje zmianę postawy Ordynariusza gdańskiego. Podczas spotkań 26 sierpnia i 30 sierpnia Rady Głównej Episkopatu bp Kaczmarek bardzo dobrze wypowiada się na temat
ks. Jankowskiego, ocenia jego pracę bardzo wysoko. Sam jest zaskoczony, że robotnicy przeszli taką metamorfozę wiary.
A doradcy? To nie jest najistotniejsze, że doradcami, tam na miejscu, rzeczywiście stają się ludzie dalsi od Kościoła. Choć nie wszyscy, choćby Bohdan Cywiński jest traktowany jako osoba związana
ściśle z Kościołem. To nie było powodem niechęci.
W końcu wysłannicy prymasa Wyszyńskiego dotrą oficjalnie do Gdańska i wejdą na teren stoczni. Była to trzyosobowa delegacja - Romuald Kukołowicz, Andrzej Wielowieyski i Andrzej
Święcicki. Ta grupa dotarła tam prawdopodobnie 28 sierpnia. Okazało się, że część z nich wkomponowała się w nurt doradczy, który już tam funkcjonował od dwóch-trzech dni i stąd
dominował. Mam na myśli Wielowieyskiego, natomiast Kukołowicz nie był zaakceptowany przez resztę doradców i stał się raczej biernym sprawozdawcą tego, co tam się dzieje.
- Po zakończeniu strajku w stoczni, Prymas przyjmuje Lecha Wałęsę jak syna. Jednak nadal ma pewne zastrzeżenia wynikające z tego, że w „Solidarności” były także nurty ideologiczne wrogie Kościołowi.
- Niewątpliwie musiała istnieć świadomość w Episkopacie Polski, a szczególnie w Radzie Głównej, że z racji słabego umocowania od początku ludzi Kościoła
na terenie rodzącej się „Solidarności”, ster przejęła formacja intelektualna, która nie do końca jest tożsama z myśleniem Kościoła.
Kościół Prymasa Wyszyńskiego mający doświadczenia z komunistami od 1945 r., mógł o sobie powiedzieć, że jest autentyczną, jedyną i niesterowalną z zewnątrz
opozycją. Wszystko co powstało w międzyczasie z perspektywy Kościoła było tymczasowe i nie do końca suwerenne. Kościół widział siebie zatem nie jako mediatora, ale jako
doradcę „Solidarności”. Prymas uważał, że suwerenność „Solidarności” będzie zachowana po warunkiem, że Kościół będzie jej opiekunem. Jeżeli inny podmiot stanie się głównym doradcą
i wejdzie w tryby relacji między „Solidarnością” a władzą, to związek zatraci swoją autentyczność i stając się przedmiotem w cudzych
grach, szybko przejdzie do historii. Tu jest klucz do rozwiązania problemu dlaczego relacje z niektórymi ludźmi z „Solidarności” nie zawsze były dobre. Natomiast bardzo
dobre były personalne relacje z Lechem Wałęsą.
Rzeczywiście od jesieni 1980 roku narastała pewna niechęć do środowiska korowskiego, które wydawało się Episkopatowi, środowiskiem awanturniczym. Chodzi tu konkretnie o postać Jacka Kuronia.
Jawił się on jako ten, który nakłania do podejmowania ryzykownych decyzji przez Komisję Krajową „Solidarności”. Nie ryzykownych z punktu widzenia związku zawodowego, ale z punktu
interesów narodowych. Podejrzenia szły także i w tym kierunku, że grupa ta jest sterowana i prowadzi do utraty przez Polskę tej względnej niezależności, którą dziś słusznie nazywamy
niesuwerennością. Walcząc o wszystko - nieważne czy z pobudek altruistycznych, czy z ambicjonalnych, czy jak sugerował Kazimierz Barcikowski „idąc na rękę
ośrodkom zagranicznym” - „Solidarność” Kuronia mogła stracić to, co można było uratować. Była to opcja z punktu widzenia Kościoła bardzo groźna.
Plan Kościoła sformułowany przez Prymasa Wyszyńskiego był taki: tak działać, aby przetrwać na scenie co najmniej dwa - trzy lata. Im dłużej będziecie na tej scenie tym trudniej będzie komunistom
was zniszczyć. Ale w zamian za to musicie ścierpieć tę władzę - radził w początkach 1981 r. To słowo - ścierpieć - oddaje ukrytą finezję myślenia
politycznego Prymasa. To nie była akceptacja systemu.
- Dziękuję za rozmowę.