4 października 2004 r. pożegnaliśmy na cmentarzu w Osjakowie śp. ks. Eugeniusza Nicińskiego, kapłana naszej diecezji. Uroczystości pogrzebowe poprzedziła Msza św. sprawowana w Czernicach. Zarówno Mszy św., jak i liturgii pogrzebowej przewodniczył bp Ireneusz Pękalski. Zmarłego kapłana żegnała rodzina, licznie zgromadzeni duchowni, parafianie z jego rodzinnej miejscowości, a także wierni przybyli na tę uroczystość z różnych stron diecezji.
W przeddzień pogrzebu w kościele pw. św. Stanisława Biskupa w Bełchatowie sprawowana była Msza św.
Ks. kan. Marcin Sokołowski w słowach pożegnania zawarł wiele osobistych wspomnień i refleksji związanych z życiem Zmarłego. Podkreślił, że w osobie ks. Eugeniusza Nicińskiego żegnamy niezwykłego kapłana.
Podejmując próbę odpowiedzi na pytanie, na czym polegała ta niezwykłość, musimy sięgnąć do przeszłości.
Śp. ks. Eugeniusz Niciński urodził się w Czernicach 28 kwietnia 1938 r. jako trzeci z sześciorga dzieci małżonków Józefy i Władysława Nicińskich. Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuował naukę w Technikum Chemicznym w Zgierzu. Do Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi wstąpił w 1969 r., święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 1975 r. Pierwszą placówką Śp. ks. Eugeniusza była parafia pw. św. Mikołaja w Wolborzu, następnie pracował w Piotrkowie Trybunalskim, Tomaszowie Mazowieckim, Bełchatowie, Łasku i wreszcie samodzielnie - w parafii w Świnach. Tam też zachorował, skutkiem czego zmuszony był zrezygnować z czynnego kapłańskiego życia. Aby być bliżej rodziny, przeniósł się do Bełchatowa. Nieubłagana choroba czyniła postępy. Wiele miesięcy spędził Kapłan w szpitalu, zawsze otoczony troskliwą opieką lekarzy i całego personelu. Mimo wielkiego cierpienia, w miarę swoich możliwości, pełnił posługę kapłańską w kościele i parafii św. Stanisława Biskupa w Bełchatowie, na której terenie mieszkał.
Ksiądz Gienio - bo tak go nazywaliśmy - wielokrotnie mówił, że od wczesnych lat dziecinnych wiedział, że zostanie kapłanem. W klimacie rodzinnego domu, kościoła w Osjakowie, dojrzewał do kapłaństwa. Lata dalszej nauki, oddalenie od domu, praca zarobkowa, mieszkanie w hotelu robotniczym w niczym nie zmieniły jego wewnętrznego przekonania, że jest to tylko jakiś etap drogi, którą go Bóg prowadzi do celu, jaki ma przed sobą.
Gdy wstąpił do seminarium, całym sercem i z wewnętrzną dojrzałością przygotowany był do podjęcia tego kolejnego etapu drogi życiowej. Doczekał się szczęśliwego dnia święceń. Teraz mógł realizować swoje kapłańskie powołanie, służyć Bogu i bliźnim. Mógł sprawdzić, dzień po dniu, jak zda ten egzamin, do którego przygotowywał się od tak dawna.
Jak Ksiądz Eugeniusz zdał ten egzamin? Odpowiedzią były liczne rzesze wiernych żegnających Go podczas uroczystości pogrzebowych. To był autentyczny ludzki żal i łzy, jak po stracie bliskiego, serdecznego przyjaciela.
„Jedni drugich brzemienia noście” - to ewangeliczne wezwanie było wpisane w kapłańskie życie Księdza Eugeniusza. Prostota i bezpośredniość w obcowaniu z ludźmi budziły zaufanie i zjednywały ludzkie serca.
Był człowiekiem wielkiej gościnności. Z jakąż radością otwierał drzwi swojego mieszkania, aby przyjąć przybywających. Dopiero ostatnie lata, naznaczone wielkim cierpieniem wyobcowały Go w pewnym stopniu z otoczenia. Pozostała przy Nim rodzina, w tym przede wszystkim siostra Anna i jej syn Andrzej, sprawujący do końca wszechstronną opiekę. Cierpienie ostatnich lat, które było naprawdę wielkie chory przyjmował z iście godną podziwu pokorą i cierpliwością. Nieubłagana choroba czyniła jego życie coraz bardziej samotnym. Ubywało przyjaciół, znajomych. Na skutek powolnej utraty wzroku nie mógł już od lat czytać. Pozostawały godziny samotnej modlitwy. Różaniec znajdował się zawsze w zasięgu jego ręki, czy to na szpitalnej szafce, czy na stole w sypialni.
Mimo swojego cierpienia i samotności Ksiądz Gienio promieniował Bożym pokojem, jaki stał się jego udziałem, w wyniku tak doskonałego zjednoczenia z Bogiem. Pan wezwał go, „doświadczonego jako złoto w tyglu”, po wieczną nagrodę.
My, którzy po odejściu Księdza Eugeniusza bolejemy i odczuwamy żal, prośmy Boga, aby ten smutek zamienił w radość płynącą z faktu, że na pogmatwanych drogach naszego życia spotkaliśmy kapłana, będącego tak czytelnym znakiem Bożej obecności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu