Gdy chodziłem jako młody chłopak przed wojną do szkoły i byłem
już w klasie maturalnej, nasz katecheta - ks. Robert Jasiński na
lekcji religii wykładając etykę zapowiedział nam temat następnej
lekcji, który brzmiał: "miłość". Ciekawi byliśmy jako 18-letni chłopcy,
co też ksiądz nam na ten temat może powiedzieć. A ksiądz na dodatek
kazał nam przeliczyć razem z rodzicami, ile dotychczas kosztowało
nasze utrzymanie. Bardzo dziwiliśmy się, co to ma wspólnego z zapowiedzianym
tematem, ale posłuszny poleceniu księdza, poprosiłem ojca o pomoc
i zaczęliśmy liczyć. Od najmłodszych lat: ubranie, jedzenie, książki,
woda, światło, gaz. Wyszła nam ogromna suma. Po raz pierwszy stanęło
przede mną, jak dużo ojciec na mnie dał. A trzeba to było pomnożyć
przez cztery, bo miałem jeszcze brata i dwie siostry. Byłby sobie
ojciec za te pieniądze kupił dom a może i samochód, który był wtedy
przedmiotem luksusu, a on wszystko dał. Dał na dom, dał na nasze
wychowanie. Na lekcji ksiądz napisał na tablicy temat "miłość", a
poniżej jeden z nas napisał tekst z Ewangelii według św. Jana: "Nie
ma większej miłości nad tę, jeśli ktoś nawet życie potrafi dać za
przyjacioły swoje". I kazał nam podkreślić czasownik "dać". A potem
czytaliśmy nasze domowe zadania. Były bardzo do siebie podobne. Każdemu
wyszła ogromna suma. A ksiądz wtedy powiedział: "Tak można zmierzyć
miłość ojca do dzieci - ile potrafi dla nich dać, a daje bardzo wiele.
I daje przez całe życie, bo dzieci nie zawsze potrafią być wdzięczne.
Została mi ta nauka na całe życie. Umieć wiele dać. Nie tyle samemu
brać, ale drugiemu dać. Powiedział św. Augustyn, że człowiek tylko
to posiada prawdziwie, co drugiemu dał. I tak jest też, gdy idzie
o nas z stosunek do Pana Boga. Ile potrafimy Panu Bogu dać czasu
nieżałowanego na coniedzielną Mszę św.; wtedy gdy nie żałujemy tego
czasu stojąc w kolejce przy konfesjonale; wtedy gdy idziemy na lekcje
religii; wtedy gdy bierzemy do ręki Pismo Święte, by czytać słowo
Chrystusowe. Jeśli dwoje ludzi tak miłość rozumie, że to trzeba drugiemu
bardzo wiele dać, a nie tyle samemu brać, to wtedy potrafią stworzyć
fundament pod naprawdę trwałą i szczęśliwą rodzinę. A nie ma gorszego
wyzysku człowieka przez człowieka, niż wtedy, gdy młody chłopak tylko
słowami zapewnia o swojej miłości, a ona - dziewczyna ma dać to,
co ma najcenniejszego - swoje dziewictwo.
Z tej perspektywy patrzymy na Pięciu Braci Męczenników.
Z tej perspektywy oceniamy ich ofiarę. Benedykt i Jan porzucili swoją
ojczyznę, nauczyli się obcego dla nich języka, bo obaj byli Włochami.
Rzucili swój piękny klasztor. Wszystko dali; dali po to, by naukę
Chrystusa Pana przenieść nie tyle jej głoszeniem, bo byli pustelnikami,
ale ofiarą swojego życia, modlitwą, umartwieniem, według słów swojego
Mistrza: "Kto chce być uczniem Moim, niech zaprze się samego siebie,
niech weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie". Czy liczyli się z tym,
że Chrystus Pan zażąda od nich najwyższej ofiary, ofiary życia, przelania
krwi? Z opisu męczeństwa Pięciu Braci pozostawionego przez św. Brunona
z Kwerfurtu, który niedługo po ich śmierci dotarł do Polski, wynika,
że oni na to wprost czekali, bo gdy ich zabójca oświadczył, że przyszedł
ich zabić, święty zakonnik miał się odezwać: "Niech Bóg was wspomaga
i nas!". I z tymi słowami na ustach zginął. Bo nie ma większej miłości
nad tę, jeśli ktoś nawet swoje życie daje za przyjacioły swoje. Oto
przykład miłości Pana pozostawiony przez Pięciu Braci. I tak na nich
patrzymy i tego właśnie od nich się uczymy. Tak zginął za naszej
pamięci św. Maksymilian Maria Kolbe, dając życie za ojca rodziny
w Oświęcimiu. Tak giną misjonarze w Afryce czy Ameryce Południowej
za naszych dni. A przykładów na to mamy bardzo wiele, jak nas wspaniale
takiej miłości potrafili nauczyć.
Trzy lata minionej wojny wypadało mi spędzić w obozie
koncentracyjnym w Dachau, gdzie znalazłem się w święto Matki Bożej
Różańcowej 1942 r. na bloku polskich księży. Było ich tam jeszcze
przeszło tysiąc. Gdy minął pierwszy szok, po paru tygodniach podpadł
mi młody człowiek, który według kartoteki był o wiele starszy, a
nazywał się ks. Edmund Mikołajczak. Był dziwnie smutny i przygnębiony.
Po pewnym czasie, gdy poznaliśmy się bliżej, mówi mi w niedzielę
na przechadzce na Lagersztrasie: "Ja wcale nie jestem księdzem". "
No to co ty robisz na bloku polskich księży?" - pytam. Wtedy on mi
opowiedział swoją historię sprzed trzech lat. Jako maturzysta chciał
zobaczyć, jak wygląda życie w klasztorze. W sierpniu 1939 r. pojechał
do Puszczykówka. Gdy wybuchła wojna, wszystkich obecnych w klasztorze
internowano, jego też. Nie pomogły żadne wyjaśnienia. I przenoszono
ich z jednego obozu internowania do drugiego. W jednym z tych obozów
poznał wspaniałego młodego księdza, kapelana harcerskiego, a sam
też był harcerzem. I zawarli szczerą przyjaźń. Tak nadszedł dzień
15 sierpnia 1940 r. Przygotowano transport księży do obozu koncentracyjnego
w Dachau. A on jako syn kolejarza z Nowego Bierunia dostał kartę
zwolnienia, o którą postarał się jego ojciec. Poszedł z tą kartą
do księdza i zaproponował: "Niech ksiądz weźmie tę kartę zwolnienia
i jako Antoni Latocha wyjdzie na wolność, a ja jako ks. Mikołajczak
pojadę do Dachau. Ksiądz mi da swoją metrykę. Nauczę się wszystkiego,
co trzeba na pamięć. To i tak przecież za kilka miesięcy się skończy"
- przekonywał młody chłopak. "A ksiądz się bardziej na wolności przyda
- tylu księży zamknięto - niż ja, młody chłopak". Ksiądz się opierał,
w końcu jednak dał się przekonać i wyszedł na wolność. Gdy młodego
człowieka spotkałem w 1942 r., po przyjściu do obozu, widziałem,
że był u kresu psychicznych sił. Po prostu przeliczył się ze swoimi
siłami w strasznych, obozowych warunkach. Prawdy teraz już nie mógł
powiedzieć. Podniesiony na duchu, przeżył obóz, a ksiądz - jego zamiennik
w ukryciu też przeżył. Jako proboszcz w Wągrowcu pomógł mu w studiach
i potem chłopak już jako Antoni Latocha - instruktor prac ręcznych
wrócił na Śląsk i był tam nauczycielem.
Umieć wiele dać, jak trzeba, to nawet zaryzykować życiem.
To jest nauka miłości, jaką nam zostawili Bracia Męczennicy Międzyrzeccy.
A może to nie jest jedyny przykład. Uczyliśmy się od nich, od tych
Pięciu Braci Męczenników, że w imię miłości trzeba umieć bardzo dużo
dać. Nawet złożyć najwyższą ofiarę. Bo to wśród 108 męczenników wyniesionych
na ołtarze przez Ojca Świętego znaleźć też można kobietę, która poszła
na śmierć za swoją synową, ponieważ ta była w stanie błogosławionym.
Zgodzili się oprawcy na taką zamianę, nie zdając sobie nawet sprawy,
że to dalsze potwierdzenie Chrystusowych słów, że nie ma większej
miłości nad tę, jeśli ktoś nawet życie potrafi dać. I tak patrzymy
z radością na tylu wspaniałych ojców i tyle wspaniałych matek, którzy
potrafią tak bardzo dużo dać w imię miłości Pana, której się uczyli
też od tych Pięciu Braci Męczenników. Tak patrzymy na tak wielu nauczycieli,
lekarzy, pielęgniarek, robotników fizycznych; tak patrzymy na żołnierza
czy policjanta, na urzędnika państwowego - jak wiernie potrafią spełniać
soje obowiązki, bo tak właśnie rozumieją miłość do ojczyzny, do współbraci,
że to trzeba umieć bardzo wiele dać. Ale w dzisiejsze Święto Niepodległości
naszej ojczyzny, gdy wspominamy tych, którzy potrafili za ojczyznę
nawet życie dać, tym boleśniej przeżywamy wiadomości codziennie przekazywane
o aferach, nieuczciwości, nadużyciach, nawet tych państwowych urzędników,
którzy chcą tak wiele brać, tak wiele się dorobić niby ojczyźnie
służąc i śpiewając pieśni o miłości ojczyzny. A tymczasem ona każe
ojczyźnie bardzo wiele dać.
Z tej perspektywy patrzymy na tak pięknie postępującą
naprzód budowę tego kościoła. Tak niedawno przecież byliśmy tutaj,
gdy zaczynaliście go budować. I liczymy sobie, ile potrafiliście
już dać na jego budowę. Ile waszego czasu, pracy, pieniędzy potrafiliście
ofiarować, by te mury świątyni tak wysoko wznieść. A to są dowody
waszej miłości do Kościoła, do waszych Patronów, do waszej parafii.
Jakże cieszyć się trzeba, gdy patrzymy na ten przepiękny relikwiarz,
gdy patrzymy na was, zapełniających mimo zimna ten kościół, bo to
wszystko jest wasza odpowiedź na to pytanie, ile potraficie dać w
imię miłości ku Panu Bogu, wyznawanej przecież codziennie słowami
modlitwy: "Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję"
. Tak ta uroczystość dzisiejsza, ta dzisiejsza Msza św. jest dziękczynieniem
polskiego ludu - jak mówi hymn z Nieszporów; dziękczynieniem za Pięciu
Braci, którzy nam dali tak płomienny przykład miłości Pana.
Tekst nieautoryzowany, tytuł pochodzi od redakcji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu