O śmierci Jana Pawła II
Zbliża się kolejna rocznica śmierci największego z Polaków - piąta rocznica Jego i mojego, wspólnego w czasie, cierpienia.
Pięć lat temu byłam po operacji usunięcia piersi (rak). Leżałam obolała, okaleczona, po kolejnej „chemii” - patrzyłam w telewizor, słuchałam doniesień radiowych i modliłam się o Jego zdrowie, o swoje, o ulgę w cierpieniu... Byłam przygnębiona... Papież umierał, a ja nie mogłam znieść swojego bólu...
Prosiłam, patrząc na rozmodlony świat chrześcijański: „Janie Pawle - weź mnie ze sobą albo niech Twoje cierpienie da mi siłę przetrwać mój ból...” (a czekało mnie jeszcze wiele „chemii”). I usnęłam...
Rano Jego już nie było wśród żywych, a ja dostałam w podarunku już pięć lat życia... nowego życia. Okaleczona fizycznie, ale wzmocniona psychicznie, ciągle pamiętam ten dzień, ten wieczór, to cierpienie i ulgę... I póki żyję, dziękować będę Bogu za życie, za kolejne lata, za Niego... za Papieża, który na łożu śmierci dał mi siłę przetrwania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu