Dzięki twórcom, których talent i natchnienie pochodzą od Stwórcy, to, czego możemy doświadczyć zmysłami – pozwala zrozumieć to, co wykracza poza zmysły.
Twórcą, którego rzeźby zdobią liczne kościoły i kaplice na Śląsku i od ponad wieku zbliżają ludzi do odkrywania prawdy o Bogu – był Bruno Tschötschel. Urodzony w Świebodzicach w 1874 r. niedoszły zegarmistrz, po zdobyciu dyplomu Wrocławskiej Królewskiej Szkoły Sztuk Plastycznych oraz praktyce m.in. w Szwajcarii, założył warsztat we Wrocławiu, przy obecnej ul. Prostej 35. Tam rzeźbił w drewnie, kamieniu, kości słoniowej i w marmurze w stylu neobarokowym, neogotyckim i neorokokowym; secesyjnym i modernistycznym. Tworzył szopki, części ołtarzy, rzeźby figuralne, sprawiające wrażenie będących w ruchu. Jednym z jego niezwykłych dzieł jest neobarokowa droga krzyżowa, wykonana do górnej kaplicy klasztoru sióstr boromeuszek w Trzebnicy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Skromny Mistrz dłuta
Skromność i pokora charakteryzowały tego rzeźbiarza, o czym pisała boromeuszka trzebnicka, s. Olimpia Konopka SMCB (1937-2019). Była znawczynią jego dzieł, których wiele zgromadzonych jest właśnie w trzebnickim klasztorze. Wydaje się, że ta właśnie pokora pozwoliła artyście na wyrzeźbienie tak ponadczasowego dzieła. Trzymając dłuto „zanurzone w historii biblijnej” był Tschötschel narzędziem, którym posłużył się Stwórca.
Reklama
Droga
„Boży Mistrz dłuta” podjął wielki temat Męki Pańskiej, przedstawiając ją w niekonwencjonalnej formie. Umieszczona na ścianie kaplicy w jednej płaszczyźnie nie dzieli się na osobne stacje, lecz przechodzi płynnie w kolejne sceny. Ta ciągłość drogi sprawia, że oglądający stają się nieomal bezpośrednimi świadkami tej historii. Wystarczy idąc wzdłuż ściany z uwagą obserwować następujące po sobie wydarzenia, by odnieść wrażenie oglądania ich na żywo. A dzieje się wiele na tych kilku metrach drogi. Tłum postaci, wszystkie w ruchu: idą, gestykulują, wykonują swoje codzienne prace. Jednak coś niecodziennego wyczuwa się w tym obrazie. Na twarzach postaci mocno rysują się emocje: strach, oburzenie, gniew, zaskoczenie, ból. Wyraźne są detale, także te ważne osobiście dla rzeźbiarza. Mały chłopczyk bawiący się tuż przy brzegu ramy wyraża tęsknotę ojca za utraconym dzieckiem – artysta stracił ukochanego, wyczekanego 3-letniego syna. Widzimy też złowieszcze symbole nazizmu i odniesienia do Jeruzalem.
Dynamizm i dramatyzm scen
Reklama
Ta droga krzyżowa wywołuje niezwykły dramatyzm. Artysta uzyskał taki efekt poprzez wielokrotne ukazanie Pana Jezusa w kolejnych etapach drogi, a także przez bogactwo postaci Jemu towarzyszących. Przesuwając wzrok przez kolejne sceny zauważamy rosnące napięcie, prowadzące do momentu kulminacyjnego, ale o tym za chwilę. Na razie śledzimy scenę sądu Piłata nad Jezusem, postaci opuszczające bramy miasta. Idziemy wraz z nimi, obserwując, co robią, jak zmieniają się ich twarze. Aż nagle ściana z drogą się kończy, a najważniejsza scena już na prostopadłej ścianie obok rozrasta się do kilka razy większych rozmiarów.
Kulminacja: ołtarz eucharystyczny
Idąc wzdłuż drogi – idziemy obok. Łatwo wówczas pozostać w bezpiecznej pozycji obserwatora, a nawet komentatora wydarzeń. Stając naprzeciwko stacji XII – nie mamy wyboru, bo stajemy na wprost Jezusa na krzyżu. I olśnienie. To ołtarz. Tak właśnie, osobno, w formie ołtarza, artysta ukazał stację XII na drodze krzyżowej w trzebnickim klasztorze – śmierć Pana Jezusa. Na tym właśnie przedstawieniu polega niezwykłość tej drogi, a zarazem zdumiewa prostota tego konceptu. Bo jakże inaczej najprościej pokazać, czym jest stacja XII, niż właśnie kształtem ołtarza?
Centralnie wiszący na ołtarzu krzyż z umierającym Jezusem jest ogromny – w porównaniu z tym, który chwilę wcześniej niesie na ramionach Jezus. Pod krzyżem Matka Jezusa, pełna bólu, a zarazem zrozumienia i dostojeństwa i Jan – wierny uczeń. Między nimi siedzi Magdalena, z wonnymi olejkami w dłoniach. Nieco dalej, na specjalnej konsoli, stacje XIII i XIV.
Najpierw więc droga – jako całość; później ołtarz – kulminacja najważniejszego, co dla świata się wydarzyło: śmierć Pana Jezusa gładząca grzechy ludzkości; na końcu – wielowymiarowe (jak to dziś mówimy: obraz w 3D) dwie ostatnie stacje, kończące ziemską wizję męki i śmierci Pana Jezusa.
Reklama
Jednak trzeba wrócić do tej stacji, która nie bez powodu przyciąga najmocniej uwagę: do ołtarza – by zrozumieć, że to jest perspektywa i możemy jej doświadczać zawsze, ilekroć uczestniczymy w Eucharystii.
Ta oryginalna Via crucis zaprasza do medytacji i modlitwy. Tutaj siostry boromeuszki chętnie rozważają mękę Jezusa i Boże miłosierdzie wobec człowieka. Tutaj też przyprowadzają gości zwiedzających klasztor, z czego naprawdę warto skorzystać.
Pełna symboli
Tschötschel umieścił w tej drodze kilka wymownych symboli. Jest wilczyca kapitolińska – symbol Rzymu, ówczesnej potęgi władzy świata; wiązka prętów z toporem w środku to znak władzy nad życiem i śmiercią, jaką miał w Palestynie Poncjusz Piłat. Nad bramą Jerozolimy tkwi gwiazda Dawida, a obok dzban przypomina słowa Psalmu 55: „Łzy moje zbierałeś do dzbana”. Dalej para kruków Hugin i Munin, które według mitologii nordyckiej każdego dnia wysyłane są o brzasku, a powracają o zmierzchu, przynosząc wieści o najważniejszych wydarzeniach w świecie – tu potwierdzają, że najważniejszym wydarzeniem w dziejach świata jest odkupienie ludzkości przez Chrystusa. Przy stacji XIII Matka trzyma rękę martwego Syna – to trudne rozstanie Matki z Synem, jedna z siedmiu boleści Maryi.
Reklama
Na końcu, nad stacją XIV, gdzie Nikodem i Józef z Arymatei z szacunkiem niosą martwe ciało Jezusa do grobu – unosi się anioł, którego twarz promienieje radością. Trzyma on szarfę z napisem: Mundus servatus est! Świat jest zbawiony! Obok niego sześć małych aniołów rozgłasza radosną wieść całemu światu! Tak, jak zwiastowali narodzenie Zbawiciela, teraz ogłaszają, że dzieło zbawienia świata dokonało się. Niezwykle ukazana radość wydobyta z cierpienia.
Z dłutem w ręku
Dzieło Tschötschela ukazuje jego bogatą kulturę duchową, znajomość Pisma Świętego, żywotów świętych, głęboką cześć artysty dla Jezusa Eucharystycznego. Swoją pracą modlił się i uwielbiał Boga, duchowa więź artysty z Bogiem widoczna jest w każdym jego dziele.
Bruno Tschötschel tworzył aż do śmierci – dosłownie. W liturgiczne święto Jana Chrzciciela, 24 czerwca 1941 r., kiedy rzeźbił postać patrona Wrocławia, z dłutem w ręku odszedł do domu Ojca. Jest pochowany na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.
Autorka korzystała z artykułu s. Olimpii Konopki SMCB: „Bruno Tschötschel – Boży mistrz dłuta (1874–1941)”, Studia Salvatoriana Polonica 7, 191-207, 2013.