Reklama

Polska

Z głową w chmurach

Adela Dankowska opowiada o specyfice latania szybowcem, najtrudniejszych i najwspanialszych chwilach, a także o miłości, marzeniach i rodzinie.

Niedziela Ogólnopolska 45/2021, str. 26-28

[ TEMATY ]

wywiad

Krzysztof Tadej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzysztof Tadej: Jak się Pani żyje w Lesznie?

Adela Dankowska: Staram się żyć spokojnie, z uśmiechem. Nieraz sił już nie wystarcza. Trudno dojść do kościoła i uczestniczyć w całej Mszy św., szczególnie gdy wszystkie miejsca w ławkach są zajęte. Ale staram się nie poddawać. Wspominam. Często myślę o lotach.

Pod niebem spędziła Pani...

W szybowcach – 6300 godzin. Przeleciałam 223 tys. km. Pilotowałam też samoloty, ale latałam niewiele, w sumie 350 godzin. Gdy zaczynałam karierę w 1959 r., to samoloty warczały i w środku śmierdziały benzyną. A szybowce? Były i są wspaniałe, cichuteńkie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Na czym polega specyfika latania szybowcem?

Podczas lotu trzeba się rozglądać dookoła i szukać prądów powietrznych. Patrzeć, która chmura bardziej niesie. Często latamy z głową w chmurach. Musimy podczas przelotu wybrać miejsce do lądowania. Dobry szybownik wie, że wystartuje, ale nigdy nie może być pewny, że będzie lądował na lotnisku. Poza tym szybowiec nie ma silnika, trzeba więc ciągle myśleć kilka kroków do przodu. Przewidywać, co może się wydarzyć...

...czyli jak w życiu!

Podobnie. Podczas lotu jednak odpowiedzialność za każdą decyzję jest większa. Nikt nie podpowie, jak lecieć. Jeden błąd może się skończyć tragicznie.

Reklama

A co jest najwspanialsze?

Poczucie wolności. Po starcie, pod niebem, człowiek odrywa się od ziemskich trosk. Tam jest wielka przestrzeń i cisza.

Taki piękny, inny świat.

Z góry można zobaczyć piękno ziemi. Chociaż może to moje subiektywne odczucie... Kiedyś leciałam z pasażerką i zachwycona widokiem powiedziałam: „Zobacz, jak pięknie, jak wspaniale! Pół Czechosłowacji teraz widać!”. A ona zdawkowo odpowiedziała: „Tak, tak, ładnie”. Bez żadnych emocji, bez zachwytu.

Kiedy zainteresowała się Pani lataniem?

W dzieciństwie. Zazdrościłam ptakom, że mogą latać. Wdrapywałam się na drzewa, a później nie mogłam zejść. Wołałam tatę, żeby mi pomógł. On się denerwował i mówił, że ostatni raz przychodzi mnie ściągać. Na drugi dzień znowu się wspinałam.

W czasie II wojny światowej mieszkaliśmy w Otwocku. Rodzice mieli także mały domek w pobliskim Soplicowie. Tam, w 1944 r., na ogromną polanę przylatywały radzieckie samoloty Po-2, nazywane kukuruźnikami. Z bratem obserwowaliśmy, jak startują i lądują. To mnie fascynowało. Po wojnie dowiedziałam się, że mój ojciec chrzestny był mechanikiem samolotowym w Dęblinie. Patrzyłam na jego zdjęcie w mundurze dywizjonu w Anglii i byłam dumna. Chyba wtedy zrodziła się myśl o lataniu. Na pewno bardzo ważne było również to, że przeczytałam książkę Dywizjon 303 Arkadego Fiedlera. Dostałam potajemnie wydany egzemplarz od nauczycielki. Prosiła, żebym nikomu o tym nie mówiła. Bała się. Takie były czasy.

Reklama

Powiedziała Pani mamie, że będzie latała szybowcami, a mama...

...złapała się za głowę. Oznajmiła, że gdyby to brat powiedział, nie byłaby zdziwiona. „Ale ty? Dziewczyna? Wstyd mi będziesz przynosiła” – stwierdziła.

A tata?

„Zwariowałaś!” – krzyknął. Potem jednak był spokojny. Myślał, że odpadnę na badaniach lekarskich. A później – że mi przejdzie. Nie przeszło.

Powiedziała Pani, że latanie szybowcem jest piękne, a w 1965 r. walczyła Pani o życie.

Startowałam w mistrzostwach Polski. Była słoneczna, bezchmurna pogoda. Dla nas, szybowników, to złe warunki. Tragedia!

Bo nie było wiatru...

Uwielbiamy, jak niebo jest pokryte chmurami, cumulusami, bo pod nimi znajdują się tzw. prądy wstępujące. Ale ich nie było i w powietrzu wszyscy rozglądali się dookoła, czy ktoś złapał noszenie. Wtedy wszyscy lecieli w to miejsce. W mistrzostwach startowało pięćdziesięcioro pilotów i w pewnym momencie znalazłam się na wysokości 900 m wśród dwudziestu szybowców. Gdy ktoś znajdzie się w takiej grupie, to obowiązuje zasada, że należy wykonywać dokładnie takie same ruchy jak szybowiec przed nim. Wszystko po to, żeby nie doszło do zderzenia.

I...

Kolega z Aeroklubu Gdańskiego leciał za mną. Zdecydowanie za blisko. Nie wykonywał takich ruchów jak mój szybowiec. W pewnym momencie skrzydłem obciął mój ster wysokości. Może się zagapił i spojrzał na mapę, może chciał być bardziej w środku, żeby mieć lepsze noszenie…

Reklama

Zaczął się dramat...

Uderzenie spowodowało, że wypuściłam drążek. Szybowiec wpadł w zewnętrzną pętlę. Krew uderzyła mi do głowy; szeroko otwierałam oczy i widziałam wszystko na różowo. Koledzy krzyczeli przez radio: skacz! Nie mogłam. Przeciążenie było tak wielkie, że nie byłam w stanie podnieść ręki. Liczyłam, że szybowiec przekręci się na lot plecowy i uda mi się wyskoczyć, ale spadałam coraz niżej i zdawałam sobie sprawę, że zbliża się koniec.

O czym się myśli na kilka sekund przed spodziewaną śmiercią?

O tych, których się najbardziej kocha. Wszystko działo się bardzo szybko. Myślałam o synku, który miał 3 lata, i o mężu, o tym, jak on sobie poradzi z tym dzieciątkiem – to mnie nurtowało.

Jak się Pani uratowała?

Na wysokości 300 m nad ziemią szybowiec się odwrócił. Natychmiast odrzuciłam kabinę i wyskoczyłam. To była ostatnia chwila, żeby otworzył się spadochron. Wylądowałam na łące w miejscowości Przedecz. Jakiś rolnik kosił trawę. Krzyknął: „Olaboga! Baba z nieba spadła!”. Trochę dalej spadł szybowiec. Rozbił się, zobaczyłam tylko jego szczątki. Rozpłakałam się. Przybiegli ludzie. I wie Pan, co szczególnie zapamiętałam? Przyszła jakaś babulinka i mówi: „Wszyscy tak się patrzycie, a nikt nie zapyta, czy pani się chce jeść, pić”. I podała mi chleb z masłem. Powiedziała: „Przepraszam, ale nie mam nic do położenia na chleb”. Dała mi butelkę herbaty i zaproponowała nocleg. Minęło 56 lat, a ja ciągle o niej myślę – o jej dobrym sercu. Dobro, które ktoś nam uczyni, zawsze się pamięta.

Reklama

A człowieka, który spowodował, że Pani omal nie zginęła? Z nim się Pani pojednała?

Nie widział nic złego w tym, co zrobił. Jego koledzy mówili: „Durniu, nie znasz przepisów? Nie wiesz, jak należy lecieć? Nie wiesz, że szybowiec w powietrzu nie może się zatrzymać?”. Nie czuł się jednak winny. Komisja, która badała wypadek, odebrała mu licencję. Twierdził, że komisja była stronnicza. Później już go nie spotkałam. Wie Pan, co najbardziej boli? Nigdy nie powiedział „przepraszam”. Nie powiedział tego jednego słowa...

Nie tylko startowała Pani w zawodach i ustanawiała nowe rekordy, ale też była instruktorem lotniczym. Jeśli ktoś Panią pyta, czy warto być szybownikiem, to co Pani odpowiada?

Mówię, że warto spełniać marzenia. Robić to, co się kocha. Miałam szczęśliwe życie i nic bym w nim nie zmieniła. Bycie szybownikiem oznacza jednak, że się człowiek nie dorobi. Szybownictwo to duże wydatki. Kosztowne są szkolenie, loty. Płaci się za każde holowanie, za szybowiec. Nie płacą tylko ci, którzy są w kadrze narodowej. Dlatego np. dziewczyny w zimie pracują, są kasjerkami w sklepach, żeby latem móc sobie polatać. Ale przecież prawdziwego szczęścia nie kupi się za pieniądze...

To samo słyszałem od słynnego pilota Sebastiana Kawy.

Bardzo cenię Sebastiana Kawę. Do tej pory nie było w polskim i światowym szybownictwie osoby, która odniosła tyle zwycięstw. To ewenement. Naprawdę coś niesamowitego. Ale w świecie jest niedoceniony. Chcę jeszcze wspomnieć inną osobę – naszego kapłana o. Dominika Orczykowskiego.

Reklama

Kapelan lotników z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów.

Ma 93 lata, ale nadal przyjeżdża na zawody, na mistrzostwa Polski. Jak był młodszy, to zawsze fundował puchar i butelkę wina dla osoby, która w okolicach jego imienin ustanawiała jakiś rekord. Spotkanie z nim było okazją do wielu miłych, przyjacielskich rozmów. Wymienialiśmy poglądy o lotach, o życiu, o rodzinie.

Prawie wszyscy Pani najbliżsi są związani z lotnictwem...

Mój śp. mąż Józef Dankowski (zm. w 2008 r. – przyp. red.) był znanym szybownikiem i przez 25 lat trenerem kadry narodowej. Syn również latał na szybowcach, a teraz jest pilotem PLL LOT i od 20 lat trenerem Szybowcowej Kadry Narodowej – społecznie, nie pobiera za to pieniędzy. Tylko córka nie jest pilotem. W którymś momencie powiedziała: „Troje wariatów w rodzinie wystarczy! Ja chcę być normalna!” (śmiech).

Mąż był wymagającym komentatorem Pani wyczynów?

Mąż w ogóle był bardzo wymagający. Wymagał od siebie i od pilotów. Nazwali go szeryfem.

Ale w domu to chyba Pani rządziła...

No nie, cały czas był szeryfem! Czy to ma jednak jakieś znaczenie, jak się kocha?

To była miłość od pierwszego wejrzenia?

Zdecydowanie. Poznaliśmy się na lotnisku Żar, niedaleko Bielska-Białej. Tam mnie zauważył. Startowało trzydzieścioro pilotów z całej Polski, w tym parę moich koleżanek. Jako jedyna z całej grupy uzyskałam tzw. przewyższenie 3 tys. m. Wtedy Józef się mną zainteresował. Tak się zaczęło. A później skończyłam Wydział Ekonomiki Rolnictwa SGGW i obroniłam pracę magisterską. Wówczas się oświadczył. Ślub kościelny mieliśmy w Otwocku, a cywilny w Lesznie.

O Pani mężu pisano, że był twórcą „polskiej szkoły latania zespołowego” i legendą szybownictwa. Natomiast niewiele osób wie, że przed wyborem kard. Karola Wojtyły na papieża, przewidywał, że to właśnie on zostanie Ojcem Świętym...

W tym pokoju, gdzie rozmawiamy, 16 października 1978 r. spierał się ze swoją mamą o to, kto zostanie papieżem. Mówił, że jeśli kardynałowie są mądrzy i istnieje sprawiedliwość, to zostanie wybrany Polak. Teściowa podchodziła do tego racjonalnie: „Nie ma szans. Nigdy do tej pory tak nie było, żeby ktoś z tej części świata został wybrany”. Rozmawiali tak sobie i pojawił się biały dym. Ogłoszono, że papieżem został kard. Wojtyła. Radość była ogromna. Pamiętam też pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski. Miał przyjechać do Gniezna. Tam spotkanie zaplanowano na lotnisku, które mogło pomieścić bardzo dużo ludzi. Pamiętam, jak w salce szkolnej oczekiwaliśmy wraz z innymi na transmisję. Przyszedł pułkownik zerknął na telewizor i głośno powiedział: „Znowu pastucha będą pokazywać!”. I wyszedł. Mąż dopowiedział: „I na to zebranie przyjdą tłumy. Nikt nie będzie ich zmuszał”. Taką aluzję zrobił do partyjnych zebrań.

Pamięta Pani swój ostatni lot?

Karierę skończyłam w 2013 r. Ostatni rekord świata ustanowiłam w 2000 r. jako 65-latka. A po raz ostatni poleciałam... w ubiegłym roku. Pojechałam na lotnisko aeroklubu. Dali mi pilota, który siedział z tyłu i mnie kontrolował (uśmiech). I polatałam sobie. W tym roku jeszcze nie. Ale jak widzę na niebie takie piękne chmury, cumulusy, to aż mnie korci, żeby znaleźć się pod niebem...

2021-11-02 13:06

Ocena: +3 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Włoscy rywale

Niedziela Ogólnopolska 39/2022, str. 28-29

[ TEMATY ]

wywiad

Archiwum Renato Vaneruso

Renato Vaneruso

Renato Vaneruso

Sondaże przedwyborcze, które dawały włoskiej centroprawicy przewagę, sprawiły, że partie lewicowe zaczęły krzyczeć o zagrożeniu demokracji, tak jakby u bram Rzymu byli nowi „barbarzyńcy”: faszyści, homofobowie, konserwatyści, patrioci. W dniu wyborów we Włoszech ich kulisy wyjaśnia prawnik Renato Veneruso.

Włodzimierz Rędzioch: Trzonem włoskiej lewicy jest Partia Demokratyczna. Jednak nie wszyscy wiedzą, że są w niej spadkobiercy Włoskiej Partii Komunistycznej. Skąd się we Włoszech wzięli komuniści? Renato Veneruso: Historia Włoskiej Partii Komunistycznej zaczyna się w Livorno w 1921 r., a kończy 70 lat później, w 1991 r. – partia ta została rozwiązana w konsekwencji upadku muru berlińskiego i rozpadu komunistycznego imperium ZSRR. Koniec Włoskiej Partii Komunistycznej (PCI) to zakończenie tzw. procesu bolońskiego – od nazwy miejsca, w którym 12 listopada 1989 r., 3 dni po upadku muru berlińskiego, Achille Occhetto, wówczas nowy sekretarz PCI, zapowiedział wielkie zmiany, cytując Gorbaczowa zwracającego się do weteranów: „Wygraliście II wojnę światową, teraz, jeśli nie chcecie jej przegrać, nie możemy spocząć na laurach, ale musimy zaangażować się w wielkie przemiany”. Ten proces polityczny zakończył się 2 lata później, wraz z obchodami XX – ostatniego – Nadzwyczajnego Zjazdu PCI, która przekształciła się w PDS – Demokratyczną Partię Lewicy (w nowym godle pozostaje, choć pomniejszony, stary symbol PCI – sierp i młot). W końcu PDS przyjęła nazwę: Partia Demokratyczna (PD) – na jej czele stoi obecnie Enrico Letta.
CZYTAJ DALEJ

Gromnica - świeca nieco zapomniana

[ TEMATY ]

święto

Ofiarowanie Pańskie

Karol Porwich/Niedziela

W święto Ofiarowania Pańskiego, zwane u nas świętem Matki Bożej Gromnicznej, mniej ludzi niż niegdyś przychodzi do naszych kościołów, by poświęcić świece. Do niedawna przychodziło więcej. Świece wykonane z pszczelego wosku, zwane gromnicami, były ze czcią przechowywane w każdym domu i często zapalane – wówczas, kiedy nadciągały gwałtowne burze, gradowe nawałnice, wybuchały pożary, groziła powódź, a także w chwili odchodzenia bliskich do wieczności. Były one znakiem obecności mocy Chrystusa – symbolem Światłości, w której blasku widziało się wszystko oczyma wiary.

Wprawdzie wilki zagrażające ludzkim sadybom zostały wytrzebione, ale na ich miejsce pojawiły się inne zagrożenia. Dziś trzeba prosić Matkę Bożą Gromniczną, by broniła przed zalewem przemocy i erotyzacji płynących z ekranów telewizyjnych i kolorowych magazynów, przed napastliwością sekt, przed obojętnością na los bliźnich, przed samotnością, przed powiększającą się falą ubóstwa, przed zachłannością, przed bezdomnością i bezrobociem, przed uleganiem nałogom pijaństwa, narkomanii, przed zamazywaniem granic między grzechem a cnotą, przed zamętem sumień.
CZYTAJ DALEJ

Bp Kiciński: Osoby konsekrowane wskazują, że ostatecznym celem każdego ludzkiego życia jest Jezus Chrystus.

2025-02-02 13:37

Magdalena Lewandowska/Niedziela

S. Teresa Romotowska otrzymała od bp. Kicińskiego specjalne podziękowania

S. Teresa Romotowska otrzymała od bp. Kicińskiego specjalne podziękowania

2 lutego obchodzimy święto Ofiarowania Pańskiego, zwane w tradycji jako święto Matki Bożej Gromnicznej. Od 1997 roku, z ustanowienia papieża św. Jana Pawła II, tego dnia obchodzimy Dzień Życia Konsekrowanego, dlatego też bp Jacek Kiciński CMF, przewodniczący Komisji KEP ds. Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, napisał na ten dzień list, który czytany był w wielu świątyniach w Polsce.

Biskup pomocniczy Archidiecezji Wrocławskiej wskazał, że Ofiarowanie Pańskie jest “figurą obrazem osób życia konsekrowanego” związaną ze służbą Panu Bogu i ofiarowania mu całego swojego życia. Nawiązując do czytań mszalnych biskup zaznacza, że “osoby konsekrowane – jak przed wiekami starotestamentalni prorocy – wskazują, że ostatecznym celem każdego ludzkiego życia jest Jezus Chrystus. Bo to w Nim spełnia się najgłębsze pragnienie ludzkiego serca – pragnienie MIŁOŚCI wolnej od bólu, cierpienia, niezgody, osamotnienia, niepewności jutra…”
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję